(kopiowane z portalu "nasza-klasa" za zgodą piszących)

 

Niezapomniani nauczyciele z lat sześćdziesiątych
Autor:
Julita Sibielak (Dudkiewicz)

 

 

07.01.2008 16:38

Pokaż profil

Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden

 

Zwracam sie do mojego, starszego juz pokolenia: wspomnijmy dobrze naszych, przewaznie juz niezyjacych, nauczycieli.
Chce zaczac od moich dwoch matematykow. Pierwszym byl profesor Wlodzimierz Lamparski, wychowawca naszej klasy. To on zarazil mnie matematyka. Imponowal mi tez ogromnie jako czlowiek i cenilam go za poczucie humoru. Gdy po dwoch latach opuscil nasza szkole (potem znow do niej wrocil), plakalam. Odziedziczyl nas pan profesor Michal Blumenkranc, kochany, lagodny, cierpliwy, doskonale tlumaczyl matematyczna materie, sprawial, ze stawala sie swojska i przystepna. Przezyl Oswiecim (tak pamietam) i cechowala go -mimo to lub wlasnie dlatego- ogromna dobroc i milosc do swiata.
Dziekuje Ci, kochany Panie Profesorze!

 

07.01.2008 18:31

Pokaż profil

Wojciech Brzeski
Warszawa

 

Z pozycji klasy B (1960-1964) pamietam to mniej wiecej tak w tej chwili:
Dyrektor Szkoły-prof. Jan Lasocki
Polski-prof. Wanda Szelest (nasza pierwsza Wychowawczyni), prof. Bagiński
Matematyka-prof. Nowicka, prof. Michał Blumenkranc
Historia i WOPiŚW-prof. Ciechanowicz, przez moment prof. Gajówka (pan)
Geografia, Astronomia-prof. Walenty Reszke(a?) (nasz drugi Wychowawca, bylismy trudni)
Biologia-prof. Piotrowska
Fizyka-prof. Ledóchowski (hrabia), prof. Blumenkrans, prof. Teresa Sokołowska
Chemia-prof. Brodowicz (zmarła w grudniu 2007)
Francuski-prof. Tomasz Kopczyński
Rosyjski-prof. Maria Babosowa
PW - prof. Marysia Durak (główny redaktor i autor Monografii)
W-F - prof. Paciorek (dziewczynki), prof. Rosłoński (chłopcy)
Prace ręczne- prof. Mroczek, prof. Krawczyk (ten, właśnie ten!)
Plastyka,muzyka- nie pamietam, ale 12 kwietnia 1961 to w czasie lekcji plastyki wyszlismy z panią profesor na boisko i wygladalismy w niebie tow. Gagarina. W ogóle nie pamietam czy mielismy jakiekolwiek lekcje z muzyki. Naszym głównym nauczycielem w tej dziedzinie był prof. Kopczyński (Allons enfants de la patrie..., Je ne suis pas si stara ..., Frere Jaque...)

Pewno kogoś pominąłem. Sprawdze później w Monografii. Pamietam też profesorów, którzy uczyli w innych klasach. Na pewno prof. Lamparskiego, prof. Zofie Darochę (magistra nostra od łaciny), na pewno też nie pamietam nazwiska pani profesor od francuskiego, a także pana profesora od PW.

Wspominjmy też Pana Woźnego Zięcinę, który pięknie dzwonił ręcznym dzwonkiem na koniec dużej przerwy, stojąc w drzwiach na boisko i który pilnie strzegł przed nami zegara w szatni koło przycisku dzwonka elektrycznego.

Z pespektywy tych kilku lat, które upłynęły od matury wszyscy profesorowie (ci od dzwonków też) wydają się niezwykle sympatyczni i kochani. Nie oznacza to, że w czasach szkolnych tak sie myślało, ale czy dzisiaj warto to roztrząsać?

 

07.01.2008 22:21

Pokaż profil

Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden

 

Bardzo duzo pamietasz. Mysle, ze nasz geograf nazywal sie Walenty Reszka, nie Reszke, czy moglbys to sprawdzic w monografii? Ale wszyscy mowili na niego "Pepek". Kiedys wezwal matke ucznia na rozmowe, ta przyszla i pyta: "Czy to pan profesor Pepek?"
Gdy wchodzil do klasy, to najpierw ukazywal sie kij do mapy, za nim globus, potem pepek i caly wydatny brzuch pana profesora, a na koncu ON sam.
A czy pamietasz, ze na kazdej lekcji bral jakiegos "dwojkowicza" do tablicy, zadawal pytanie i obwieszczal: "uczen ma 5 minut". Na koncu najczesciej bylo: "siadaj, dwa!" Strasznie trudno bylo u niego wyciagnac sie z dwoji. Mnie sie raz zdarzylo jedna zlapac, bo kazal mi pokazac na slepej mapie Zgierz, a ja go szukalam w okolicach Zgorzelca.

 

08.01.2008 17:11

Pokaż profil

Wojciech Brzeski
Warszawa

 

Sprawdziłem. Oczywiscie Pan profesor nazywał sie Reszka. Gdy w 10 klasie przejął naszą klasę od pani Szelestowej, na pierwsza wywiadówkę w swoim życiu udał sie mój Tata. Na wstepie prof. Reszka zasugerował mojemu ojcu "niech Pan lepiej poszuka synowi innej szkoły". Tak to było. Byłem w konflikcie z prof. Babosową (wywalała mnie za drzwi na poczatku każdej lekcji przez jakies dwa miesiace) i z prof. Durakową, która walnęła mnie pękiem kluczy w ucho (gadałem), ja odpowiedziałem, też z kilku metrów, teczką i zostałem zdyskwalifikowany na pare tygodni. Dopiero sukcesy w Zawodach Kościuszkowskich pozwoliły mi powrócić na łono klasy i dalej chłonąć wiedzę wojskową. Wszystko sie oczywiście dobrze skończyło i z oboma Paniami Profesor przez nastepne dzisiątki lat żyłem w wielkiej przyjaźni.
Fakt faktem, że zdarzyło mi sie nie raz być w auli wywoływany na scenę przed dyr. Lasockiego razem z innymi ananasami, którzy ze sprawowania mieli na okres 3. Zwykle Pan Dyrektor nie wytrzymywał nerwowo i zadawał mi sakramentalne pytanie: "A ty idioto z czego sie śmiejesz?". A ja do dziś nie wiem! Pewno taki sie urodziłem i chyba mi z tym dobrze.

 

08.01.2008 18:42

Pokaż profil

Paweł Maciak
Warszawa
 

Witam
Piękne forum , ale mam pytanie czy Was uczyli prof. od fizyki Romuald G. i WF od siatkówki niestety nie pamiętam inicjałów .

Serdecznie Pozdrawiam PM

 

08.01.2008 19:10

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa
 

Romuald Giejsztowt - fizyka
Jerzy Rosłoński - WF
Szczególnie dobrze wspominam tego pierwszego - po prostu wzorzec nauczyciela pod każdym względem - wiedzy, podejścia do ucznia, patriotyzmu, PEDAGOG KOMPLETNY!

 

08.01.2008 19:16

Pokaż profil

Paweł Maciak
Warszawa

 

Kolego Twoja pamięć wykracza po za lata 60 -siate .
Znów jestem pod wrażeniem

Naprawdę Pozdrawiam PM

 

08.01.2008 21:25

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa
 

Monografia Liceum (dysponuję wydaniem 2003) podaje, że obaj ww Panowie pojawili się w szkole za kadencji dyrektora Jana Lasockiego pomiędzy rokiem 1950 a 1970.
J. Rosłoński zaczął pracę w III LO w roku 1956 (dasz wiarę?).
Kiedy dokładnie zaczął tu pracę prof. Giejsztowt nie mogę znaleźć, widzę tylko, że na zdjęciu grona pedagogicznego z 1958 nie ma go.

 

 

09.01.2008 19:44

Pokaż profil

Paweł Maciak
Warszawa

Witam

Zostawimy na razie szczegóły

A pamiętacie prof. Giejsztowta pierwsze słowa były takie

-zadnego klamstwa
-zadnego spolzniastwa
-zadnego lenistwa

PM (1979-1983)

 

09.01.2008 22:03

Pokaż profil

Jacek Karczmarczyk
Warszawa
 

Pamiętam "Pepka" jako człowieka starej daty co wspominał Cara (bo był porządek). Często też komentował niepełne odpowiedzi: "jak będziecie tak pracowali to nie zarobicie na suchy chleb, a co dopiero na bułkę z masłem". A czy pamiętacie obowiązkowe obserwacje przynależne lekcjom astronomii?

Jest to kolejny dowód na to jak wielkie znaczenie, dla każdego pokolenia, ma napotkanie na drodze życia odpowiednich mentorów.

 

09.01.2008 22:29

Pokaż profil

Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden

Jeszcze o Pepku.
Przypominam, ze chodzi o czasy, gdzie oddanie, szacunek i miłość do Wielkiego Brata były podstawowym obowiązkiem każdego ucznia i nauczyciela.
Wykładając nudna geografie gospodarcza, profesor nie omieszkał nigdy, z poważną mina i z szelmowskim błyskiem w oku, wtrącić miedzy pogłowiem bydła, a uprawami rolniczymi:
"największe kopalnie fortepianów znajdują sie na terenie Związku Radzieckiego".
Innym razem były to fabryki pomarańcz lub cos równie absurdalnego.

 

10.01.2008 08:28

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa

 

No dobrze.......... a kto pamięta woźną Gienię?
I jej psa podobnego do owczarka niemieckiego?
Nie raz w krytycznej sytuacji pod koniec lekcji patrzyłem na zegarek i wołałem w myślach: "dzwoń Gienia, dzwoń!!!!!" A Gienia nie dzwoniła i kolejne osoby padały i czekałem kiedy ja padnę.......:-))

 

10.01.2008 08:58

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa

Jak to "kto pamięta".
WSZYSCY!!!

 

10.01.2008 12:30

Pokaż profil

Agnieszka Sylwestrzak (Naglik)

Paweł Maciak napisał(a):

Witam
Zostawimy na razie szczegóły
A pamiętacie prof. Giejsztofa pierwsze slowa byly takie

-zadnego klamstwa

-zadnego spolzniastwa

-zadnego lenistwa

 

W mojej klasie (82-86) tez podobne padły. Czy prof. nie zamykał w ogóle drzwi na zamek przed spóźnialskimi ? Niestety uczył nas tylko 1,5 roku

 

10.01.2008 18:51

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa

 

Oj tak tak, we łbie mi się klapka otworzyła, przypomniało mi się. To było dokładnie tak:
Prof. Giejsztowt lekko kiwając się na obcasach mówił i jednocześnie wyliczał na palcach:
"kłamstwo,
lenistwo,
spóźnialstwo
u mnie NIE ISTNIEJE" mocno akcentując ostatnie słowa.

Jak delikwent spóźnił się na lekcję to stał w drzwiach i słuchał całej przemowy jak to spóźnienie przeszkodziło i jak wpłynęło na przebieg lekcji. Taka połajanka potrafiła trwać dobre 10-15 min. Bez zbędnych krzyków ale pacjent musiał swoje odsłuchać.
Prof. Giejsztowt czuł się w obowiązku nas nie tylko uczyć ale i wychowywać.

Po 2 latach zmieniono nam nauczyciela na prof. Kusiaka, już nie tak silna osobowość ale nie mniej oddany pracy z nami, nie szczędzący czasu na wszelkie zajęcia ponadprogramowe, zwolennik raczej "lekkiej ręki". Początkowo byłem zły na taką zamianę ale z czasem się przekonałem i w efekcie trudno powiedzieć któremu z nich więcej zawdzięczam i którego lepiej wspominam.
No ale prof. Kusiak to już lata 70/80-te a więc chyba inny wątek :-))

 

10.01.2008 18:43

Pokaż profil

Paweł Maciak
Warszawa

Tak było potwierdzam
Często zastanawiam się jak nasz niezapomniany profesor RG reagowałby na sygnał komórki u ucznia - ach stare dobre czasy
Pozd PM

 

Raz przebaczył spóźnialskim - Sosen pamiętasz jak zobaczył na ścianie wchodząc do klasy za swoim biurkiem wielki czerwony napis MOSKWA 80 ,10 sekund się na to patrzył , potem otworzył drzwi , weszli ci spóźnieni i powiedział krótko - zaczynamy lekcje temat .....

 

11.01.2008 01:42

 

Barbara Szafrańska (Gola)
Warszawa

 

Naszego uroczego geografa i astronoma w jednej osobie, rzeczywiście nie sposób zapomnieć! Dodam, że jedną z osób biegających po szkolnych korytarzach w poszukiwaniu "profesora Pępka" była (po pewnej wywiadówce) Mama mojej przyjaciółki.
Ja jednak najcieplej wspominam - poza kochanym profesorem Kopczyńskim, który tak bardzo się starał dobrze nas wychować - naszą polonistkę, panią prof. Gronau.

 

11.01.2008 09:56

Pokaż profil

Tomasz Gutt
Warszawa

Niewątpliwie Profesor Pępek był gwiazdą naszej szkoły (nie tylko dlatego, że w ostatniej klasie wykładał astronomię ;)). Dla mojego rocznika przerażające zawsze były odpytywania tego typu: "- niech no uczeń wymieni wszystkie stacje kolejowe na trasie od Warszawy do Kostrzyna" albo "- wymień no mi wszystkie lewe dopływy Wisły od Baraniej Góry do Gdańska". Wspaniały!

 

14.01.2008 09:30

 

Barbara Szafrańska (Gola)
Warszawa

Swoją drogą ciekawe - czy wspominacie z rozrzewnieniem słynne pępkowe "uczeń ma 5 minut czasu", czy też rozrzewnieniu towarzyszy lekki dreszcz po krzyżu?!
A kto pamięta "Skrętnicę" i jej miętowe cukierki?

 

14.01.2008 11:12

 

Ewa Zaremba-Pykało
WARSZAWA

pamiętam skrętnicę i jej miętowe cukierki....uczyła mnie biologii. chyba tylko uczyła tego przedmiotu.

 

14.01.2008 12:25

 

Barbara Szafrańska (Gola)
Warszawa

Chyba tak, a w każdym razie "za moich czasów" na pewno. No i w ostatniej klasie uczyła jeszcze higieny.

 

14.01.2008 17:38

 

Ewa Zaremba-Pykało
WARSZAWA

mnie nie uczyła higieny. natomiast "pępek" to mój senny koszmar. przez wszystkie lata nauki najlepszą moją oceną u niego było 3=. wykończyć się można. bałam się go jak diabeł wody święconej. a kiedy już zdałam maturę pokazał twarz sympatycznego, miłego i dowcipnego pana. wcześniej tego nie widziałam, lub nie chciałam widzieć.

 

14.01.2008 22:17

 

Barbara Szafrańska (Gola)
Warszawa
 

A moim zdaniem "Pępek" wcale nie chciał, żeby uczniowie go postrzegali jako "miłego i dowcipnego pana".

 

17.01.2008 09:36

 

Pokaż profil

Anna Kiełczykowska (Lewandowska)
Warszawa/Podkowa Leśna

A pamiętacie, że w swojej przepastnej teczce miał wszystko! Nici , igły też miał pod ręką

 

19.01.2008 22:27

Pokaż profil

Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
 

Kto? Pepek, czy mówisz o innym profesorze? Teczki Pepka nie pamiętam, za to wielki zbiór przeróżnych kamieni, które przynosił na lekcje i odpytywał ze znajomości skal. Te "skały" musieliśmy tez zbierać na klasowej wycieczce w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie byliśmy razem z nim i z panią prof. Gronau.

 

20.01.2008 01:17

 

Barbara Szafrańska (Gola)
Warszawa
 

Ciekawe, ciekawe, nigdy go o to nie podejrzewałam, ale przyznam, że nie mam pojęcia co w ogóle mógł nosić w swojej teczce. A zresztą teczki też nie pamiętam. Oj, niedobrze.

 

20.01.2008 14:51

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa
 

Oj nie nie!
Ania pisała o prof. Gejsztowcie..... On nosił teczkę i kiedyś, na prośbę Wojtka Krauze, zaprezentował jej zawartość. Ja znam to tylko z opowiadań ponieważ byłem w innej grupie :-(

 

20.01.2008 23:34

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa
 

Znam teczkę prof. Giejsztowta z autopsji. Tam było wszystko: igła z nićmi w kilku kolorach, kreda, kilka ołówków, linijka, cyrkiel, latarka, zapasowa ścierka do tablicy i wiele, wiele innych przedmiotów.

 

21.01.2008 00:14

Pokaż profil

Tomasz Daniecki
Warszawa

 

Paweł Maciak napisał(a):

-zadnego klamstwa

-zadnego spolzniastwa

-zadnego lenistwa


Pamiętam, że wolałem nie iść na lekcję w ogóle niż stać przed Profesorem Giejsztowtem spóźniony i choćby tylko widzieć jego spojrzenie.

Pamiętam też jedną sytuację związaną z pierwszym "żadnego":
był taki zwyczaj, że rodzice zawsze musieli podpisać na klasówce ocenę niedostateczną - innych nie musieli. No i kiedyś tak się złożyło, że z jakiegoś powodu moi rodzice jej nie podpisali, chyba nie było ich w domu a lekcje były dzień po dniu. Powiedziałem o tym Profesorowi, a on powiedział przy całej klasie że kłamię. Zrobiło mi się przykro, ale wziąłem klasówkę do domu jeszcze raz, żeby tata podpisał dwójkę. Powiedziałem mu o całym zajściu, tata podpisał, z dopiskiem w stylu "jeśli mój syn coś mówi, to znaczy że tak jest". Na następnej lekcji Profesor Giejsztowt zobaczył podpis z adnotacją, i głośno, przed całą klasą mnie przeprosił. To było dla mnie jedno z najważniejszych zdarzeń związanych z Profesorem.

Mam dla niego wiele szacunku, był nauczycielem który wywarł na mnie największy wpływ mimo, że fizyka była dla mnie najtrudniejszym przedmiotem.

Przy okazji - tydzień temu minęła 23-cia rocznica jego śmierci.

TD (1981-1985)

 

21.01.2008 01:09

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

 

Prof. Giejsztowt to osoba którą wspominam, bardzo ciepło i chyba miała na mnie też duży wpływ.
Skończyłem Fizykę UW, potem trochę uczyłem - zeszyty od fizyki z jego lekcji wciąż jeszcze gdzieś mam.

Ale chciałem przypomnieć inny epizod.
Na szkolnej wycieczce w gór (chyba 1977 wycieczka na Babią Górę - była z nami prof. Krasnoębska i właśnie prof. Giejsztowt), dotarliśmy pod wieczór do schroniska w pobliżu którego była bacówka.
Miejsce to było bardzo urokliwe, na środku dużego pomieszczenia znajdowało się wielkie palenisko z rożnami na których piekły się jakieś przysmaki, grała cygańska kapela - dostaliśmy jakieś szaszłyki do jedzenia i o dziwo, za zezwoleniem kadry, po kubku grzanego wina – jak na owe czasy rzecz nie spotykana.
Prof. Giejsztowt przekonał Prof. Krasnodębską, że kultury picia też trzeba uczyć i lepiej jeśli popróbujemy grzańca w ich towarzystwie niż gdzieś po kątach (warunkiem było dochowanie pierwszej zasady „żadnego kłamstwa” – to co dostaliśmy i nic więcej) .
I miał rację. Myślę, że nikt nie skrewił – przynajmniej ja nic takiego nie pamiętam.

Wielki Szacunek dla tego nauczyciela i pedagoga!!!
Nie wiedziałem o rocznicy :(

21.01.2008 08:58

Pokaż profil

Arkadiusz Śliwiński
Warszawa

 

Profesor Giejsztowt....
faktycznie, wzór nauczyciela, także dla mnie. Koledzy z mojej klasy zapewne pamiętają, jak na WT z Czarnecką malowaliśmy parkan szkolny farbą olejną. Wiadomo, że to cholerstwo nie zmyje się wodą, ale taką radę dostaliśmy od nauczycielki wspomnianej powyżej. Kolejna lekcja, tym razem z prof. Geiejsztoftem, który od razu zauważył nasze pomazane farbą ręce.
Z własne kieszeni wyjął pieniądze i wysłał jednego z kolegów po rozpuszczalnik ze słowami, iż on wstydziłby się, jako nauczyciel, gdyby wypuścił nas ze swojej lekcji z tak brudnymi rękoma :)
A swoją drogą, jak dobrze pamiętam, to nigdy nie podniósł głosu, a mimo wszystko na jego lekcjach była cisza, spokój i nikomu nie przyszło do głowy wkładać nauczycielowi kosz na głowę...

 

21.01.2008 09:28

Pokaż profil

Tomasz Daniecki
Warszawa

Jeszcze jedno wspomnienie związane z Profesorem Giejsztowtem:

Profesor ZAWSZE oddawał sprawdzone klasówki na następnej lekcji. Wielokrotnie zdarzało się, że mieliśmy dwie lekcje fizyki jednego dnia - jeśli była w tym dniu planowana klasówka, to zawsze na pierwszej lekcji, Profesor uważał że trzeba pisać wypoczętym. I jeśli kolejna fizyka była na 5-6 lekcji, to klasówki były sprawdzone. Kiedyś zapytaliśmy go, dlaczego tak jest, a On odparł, że skoro my przygotowaliśmy się do klasówki, to jest nam winny sprawdzenie jej jak najszybciej, bo wie że czekamy na wynik. Znakomity przykład wpajania wzajemnego szacunku i poczucia obowiązku!

TD (1981-1985)

 

21.01.2008 10:59

Pokaż profil

Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden

Z Waszych wypowiedzi widzę, ze Profesor Giejsztowt to bardzo piękna postać! W jakich latach uczył w naszej szkole? Ja go chyba nie spotkałam ani jako uczennica ani nauczycielka - jest prawie niemożliwe, żebym go nie zapamiętała (?) Zmarł, będąc jeszcze nauczycielem, gdy TD był jego uczniem. Dlaczego, co sie wydarzyło?

 

21.01.2008 17:23

Pokaż profil

Anna Kiełczykowska (Lewandowska)
Warszawa/Podkowa Leśna

Profesor Giejsztowt zmarł 13.01.1985 roku. pochowany jest na cmentarzu Bródnowskim. Z tego co wiedzieliśmy z różnych opowieści prof miał bardzo przykre przeżycia, był w jednym z obozów i był zwyczajnie schorowany. Był jednym z najwspanialszych LUDZI jakich spotkałam.

 

21.01.2008 21:13

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

Pamiętam – przy wchodzeniu do klasy zawsze pierwsze przepuszczał dziewczyny, a potem mówił, że starsi mają pierwszeństwo i przepuszczał chłopaków. Gdy protestowaliśmy odpowiadał, że każdy ma tyle lat na ile się czuje i że On jest najmłodszym z nas.

Z tego co wspominał, miał połowę żołądka – musiał jeść mało i często. Ale się tym nie przejmował.

Na lekcji narzucał spore tempo uczenia i gdy widział, że już z głów nam paruje, opowiadał swoje dykteryjki. Raz w takiej przerwie pokazywał nam jak robi się „pistolet”.
Stanął na jednej nodze, drugą uniósł do poziomu i w takiej pozycji zrobił przysiad a potem wyprost.
Gdzieś po głowie kołacze mi się jakaś jego opowieść o ucieczce z pociągu w czasie wojny.
Może ktoś to pamięta dokładniej?

 

21.01.2008 22:23

Pokaż profil

Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
 

Czy ktoś z Was ma zdjęcie profesora Giejsztowta? Niech je, proszę, umieści i poda na tym forum, w której galerii można je obejrzeć. Z góry dziękuję, J.

 

22.01.2008 07:26

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa
 

Julita Sibielak (Dudkiewicz) napisał(a):

Czy ktos z Was ma zdjecie profesora Giejsztowta? Niech je, prosze, umiesci i poda na tym forum, w ktorej galerii mozna je obejrzec. Z gory dziekuje, J.

 

Właśnie dziwna sprawa bo nawet w monografii szkoły nie mogę znaleźć Jego zdjęcia - nawet na grupowych fotografiach grona pedagogicznego :-((

 

22.01.2008 09:06

Pokaż profil

Barbara Mroczek (Lipińska)
Legionowo

może jest jego fotografia na jakimś zdjęciu klasowym albo z wycieczki. Ja na pewno mam takowe, ale muszę poszukać i jak znajdę, to zamieszczę. Jeszce dorzucę jedną informację o profesorze. Nigdy nie opuścił w naszej klasie żadnej lekcji, mimo iż jak się okazuje była bardzo chory. Był tylko jeden wyjątek w tej sprawie, kiedy umarła mu żona, ale nawet wtedy przeszedł do nas i uprzedził, że fizyki nie będzie i będziemy musieli to odrobić w innym terminie. Taki to był człowiek, wszystko dla innych, mało dla siebie. Przychodził do szkoły dla uczniów i zawsze był doskonale przygotowany i zorganizowany.

 

24.01.2008 00:31

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa

 

Mirosław Bednarek napisał(a):

Na szkolnej wycieczce w gór (chyba 1977 wycieczka na Babią Górę - była z nami prof. Krasnoębska i właśnie prof. Giejsztowt), dotarliśmy pod wieczór do schroniska w pobliżu którego była bacówka.


Drogi Mirku, skleiłeś w pamięci dwie nasze wycieczki. Rzeczywiście w 1977 roku byliśmy na Babiej Górze z prof. Giejsztowtem i naszą kochaną panią Krasnodębską. Ale pierwszą noc spędziliśmy w szkole podstawowej w Zawoji Widłach (juz nie ma tego budynku, krzaki zarastają fundamenty). W szkole nie było na pewno baru. Drugą noc spędziliśmy w schronisku Markowe Szczawiny. W tamtych latach PTTK nie sprzedawało alkoholu (schroniska już też nie ma, rozebrane w zeszłym roku, ma być nowe, kiedy?).
Wspomniane przez ciebie wino miało miejsce rok później na wycieczce w Pieniny.
Był tam nasz historyk (nazwiska mi się nie trzymają, ale chyba Krasucki). W galerii naszej klasy sam umieściłeś zdjęcia z tej wycieczki. Wino piliśmy w Jaworkach koło Wąwozu Homole. Zobacz na http://www.bacowkajaworki.nrs.pl/ 
To jest odnowiona w 2002 roku tamta bacówka.

To drobne sprostowanie wcale nie zmienia faktu, że profesor Giejsztowt wielkim nauczycielem był.

 

24.01.2008 03:30

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

Wielkim Człowiekiem Był i dlatego zakładam na forum szkoły nowy wątek związany z Profesorem Giejsztowtem.
(„Profesor Romuald Giejsztowt”)

Wszystkich którzy o nim pisali proszę o przeniesienie swoich postów w to miejsce, lub zgodę na takie przeniesienie.
Lepiej gdybyście to wy przenieśli swoje teksty zachowując kolejność wypowiedzi (wiem, że to logistycznie trudne, ale jeśli zechcemy to się może udać)
Jeśli wolicie żebym to ja zrobił, proszę o bezpośredni kontakt

 ( http://nasza-klasa.pl/poczta/compose/7183324  ), skopiuje wasze wypowiedzi i uporządkuje je zgodnie z kolejnością pojawienia, z zaznaczeniem kto co napisał.

Powodów otworzenia takiego nowego wątku jest wiele.

Przede wszystkim, w tym miejscu i teraz, tylko w taki sposób możemy Profesorowi podziękować (myślę, że ci którzy się już wypowiedzieli mnie poprą).

Czapki z głów – trochę poszperałem w Internecie - nie wiedzieliśmy KTO nas uczył i myślę, że w III LO chyba nikt tego do tej pory nie wie, bo gdyby wiedziano to by o tym było głośno.
W czasach kiedy nas uczył o tym się nie mówiło (młodzi tego nie pamiętają i nie znają, ale to było przecież przed 1989).
Reszta w nowym wątku.

 

Początek formularza

Dół formularza

Profesor Romuald Giejsztowt


Autor:
Mirosław Bednarek

 

 

24.01.2008 03:07

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

 

 

Po kilku wpisach na innych forach, zakładam ten oddzielny wątek, poświęcony specjalnie Profesorowi Romualdowi Giejsztowtowi.
Czytając wasze wypowiedzi i dopisując swoje wspomnienia (zresztą jak się okazuje czasami dziurawe i poplątane z innymi wydarzeniami – Tomku proszę recenzuj i poprawiaj, masz do tego wyjątkowy talent ), stwierdziłem, że warto o Profesorze pisać „oddzielnie na czysto”.
(Potem się to łatwiej czyta, bez konieczności wyławiania informacji o Nim z wielu innych wątków dotyczących różnych osób).

Zaciekawiło mnie, to co ktoś napisał, że jest o Nim mało w monografii szkoły (niestety sam jej nie mam).
Pogrzebałem w Internecie – i znalazłem!
Mały ślad, niewielka wzmianka - nie byłem do końca pewien czy to o nim, ale to co znalazłem bardzo mnie zaciekawiło i zmusiło do poszperania więcej w innych źródłach.
Ślad ten wskazywał na powstańczą AK’owską przeszłość Profesora i prowadził do historii oddziałów Batalionu „GURT”
Akurat tak się składa, że mama i wiele przyszywanych „ciotek” mojej żony były sanitariuszkami w zgrupowaniu „GURT”.
Popytałem - dodatkowe informacje przekonały mnie i że to co znalazłem dotyczy Profesora. Wiele z postaw Profesora stało się dla mnie zrozumiałych.
Pozwólcie, że już skończę ten wstęp i opowiem historię naszego Profesora.

 

 

 

Romuald (lub Roman) Giejsztowt urodził się 9 listopada 1914 roku w miejscowości Lida

(plan miasta z 1937,  inne plany)


 

Powtarzając za Wikipedia ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Lida )
„Miasto zostało założone w 1323 r. przez wielkiego księcia litewskiego Giedymina. Lida była stolicą księstwa lidzkiego, którym władał książę Giedymin a po jego śmierci syn Olgierd i jego synowie Jagiełło i Witold. Zamek był potężną twierdzą wielokrotnie szturmowaną przez Krzyżaków – tylko raz zdobyty w 1384 r. Inne ataki były bezskuteczne aż do 1655 r. gdy zamek zajęli kozacy Zołotareńki. Zamek uległ zagładzie gdy został spalony przez Szwedów w czasie wojny północnej (1702 i 1710 r.). Zamek gościł dwukrotnie wygnanych z Ordy Tatarskiej chanów: Tochtamysza (1396-99), Hadżi I Gireja (1434-43).
W wiekach XIV-XVI Lida była jednym z pięciu największych miast Księstwa Litewskiego. W 1590 r. uzyskała prawa miejskie.
Przed 1939 rokiem w mieście stacjonował 77. Pułk Piechoty i 5. Pułk Lotniczy.”
– proponuję więcej informacji na stronach internetowych np. tych wymienionych w Wikipedia
Między innymi wspomnienia Lidzian http://pawet.net/zl/zl/2002_50/1.html 

 

Co robili rodzice Profesora - Tomasz i Wanda niestety nie wiem (może ktoś coś znajdzie)

 

( informacje znalezione przez Tomka Przybyła

między innymi historia  Lidy -

Czesslaw MalewskiRody szlacheckie w powiecie

)


Po trzecim rozbiorze Lida znalazła się na terytorium Cesarstwa Rosyjskiego, na mocy traktatu ryskiego z 1921 roku wróciła w granice Polski.
W 1921 Romek Giejsztowt miał 7 lat – w między czasie przewaliła się I Wojna Światowa i Rewolucja - może stąd to jego określenie „Za Cara było najlepiej” „ bo był porządek”

 

Musiał trafić do Warszawy, chyba dużo wcześniej przed wojną (w 1939 miał 25 lat).
Nie wiem do jakich szkół uczęszczał, (proszę poszukajcie) ale wiem na pewno, że w 1944 był inżynierem.
(Gimnazjum - informacje dodane przez Magdalenę Jagodzińską )

(Zkład energrtyczny - informacja dodana przez Arkadiusza Śliwińskiego)


W czasie wojny, zanim wybuchło Powstanie Warszawskie działał w konspiracji - był oficerem oddziałów batalionu „GURT” w stopniu podporucznika (ppor.) pseudonim „Barski”
„Oddziały prowadziły akcje sabotażowe i dywersyjne, głównie na liniach kolejowych. Ważniejsze akcje to:
spalenie wagonów ze słomą i cysterny z materiałami pędnymi na Dworcu Zachodnim;
wywiezienie , w czerwcu 1944, broni zmagazynowanej w domu przy ul. Żurawiej 32.

Zgrupowanie wywodziło się z oddziałów organizowanych w konspiracji w III rejonie I obwodu AK. Stan liczebny zgrupowania w lipcu 1944 wynosił 2347 żołnierzy zorganizowanych w jednostkach:
2 dowództwa obiektów, po dwie kompanie każda;
1 batalion WSOP z trzema kompaniami.
Dowódcą zgrupowania, od początku do zakończenia powstania, był kpt. Kazimierz Czapla ps. "Gurt".

Na wypadek wybuchu powstania terenem operacyjnym zgrupowania miał być rejon ograniczony ulicami: Marszałkowską, Hożą, Chałbińskiego, Nowogrodzką, placem Starynkiewicza, Żelazną, Twardą, Pańską i Świętokrzyską do Marszałkowskiej.

W wyniku aresztowań przeprowadzonych przez gestapo na początku czerwca 1944, plany działań powstańczych zgrupowania "Gurt" dostały się w ręce nieprzyjaciela. Niemcy obsadzili i uzbroili punkty spodziewanego ataku powstańców.”
( http://pl.wikipedia.org/wiki/Zgrupowanie_Gurt  )

 

Dalej w oparciu o dane ze strony ( http://www.pw44.pl/oddzialy.php?OD=8 )

30 lipca ppor. inż Roman Giejsztowt "Barski Stefan"
przygotowuje się jako zastępca dowódcy 35 kompanii WSOP- dowodzonej przez por. rez. piech. Edmunda Madeńskiego "Kłos" do ataku na WIG (W Alejach Jerozolimskich opanowano silnie obsadzony gmach Wojskowego Instytutu Geograficznego w pobliżu pl. Starynkiewicza)- Dworzec Pocztowy - Hotel Turystyczny - Dom Kolejowy




2 Sierpnia ppor Roman Giejsztowt "Barski"
dowodzi 4 plutonem w 4 kompanii zgrupowania "GURT" pod dowództwem - por. Edmunda Madeńskiego "Kłos "

2 sierpnia zdobyto Hotel "Astoria" i budynek Urzędu Probierczego, zlikwidowano i oczyszczono z oddziałów niemieckich rejon zamknięty ulicami: Marszałkowską, Chmielną, Wielką i Złotą. Uratowano w ten sposób mieszkańców od niechybnej śmierci, oddziały policji przeprowadzały bowiem w podwórkach nr 111 i 113 przy ul. Marszałkowskiej masową egzekucję mieszkańców tego rejonu. Zdążyły wymordować tam około 150 osób.
 

W dalszych walkach zdobyto warsztaty PKP przy ul. Chmielnej i oczyszczono zajmowany teren z nieprzyjacielskich niedobitków.
Image:AK GURT TABLICA.jpg

W czasie konspiracji nasz Profesor poznał łączniczkę „Kalinę” (Krystynę Ulasińską) - pobrali się.

Była razem z nim w konspiracji w 35 kompanii WSOP (Wojskowa Służba Ochrony Powstania).

Na rok przed powstaniem urodził im się syn Sławomir.  

Rodzice "Kaliny"  (Tadeusz i Jadwiga) mieli księgarnię przy ul. Złotej 43 - w tym rejonie właśnie działało zgrupowanie

GURT. W czasie konspiracji w księgarni gromadzono i ukrywano powstańczą broń i konspiracyjną prasę.

W powstaniu "Kalina" była drużynową łączniczek w tej samej co nasz Profesor  35 kompanii i  następnie przeszła razem z Nim do 4 kompanii.

Pewnie 8 września 1944 próbowali świętować, na tyle na ile to było możliwe, 20 urodziny "Kaliny"


Od 23 Września ppor. ps. "Barski" (Romuald Giejsztowt)
zostaje Zastępcą dowódcy 2 plutonu w 1 kompanii Batalionu "GURT" 15 pp : ppor. ps. "Wiesław" (Wiesława Bulikowskiego).
"Kalina" przeszła do 1 kompanii razem z Nim.

Losy Powstania z tego dnia można znaleźć np. na stronie

http://pl.wikipedia.org/wiki/Kalendarium_powstania_warszawskiego_-_23_wrze%C5%9Bnia

 

Pewnie  9 listopada 1944 roku świętowali pod gruzami i ostrzałem Jego 30 urodziny.

 

Zdjęcia  Batalionu "GURT" z okresu Powstania Warszawskiego opublikowane są między innymi na stronach

 Warsaw_Uprising_GURT_28(wyszukał je Tomek)

 

 Po kapitulacji oddziałów powstańczych "Kalina" wyszła z Warszawy razem z ludnością cywilną

(Proponuję Jej wspomnienia z tego okresu)

a Romuald Giejsztowt trafił do obozów jenieckich w Lamsdorfie [Łambinowice k/Opola] i Murnau (oflag VII-A, nr jeniecki 102110. 1-2-) (http://pl.wikipedia.org/wiki/Oflag_VII_A_Murnau )

 

Znaczki pocztowe z Murnau oflag VII-A (chyba już po wyzwoleniu)

POW VIIA MURNAU #16x czysty gw. L.SchmutzPOW VIIA MURNAU Fi# 2ax2C * czysty niegumowany gw. L.SchmutzPOW VIIA Murnau Fi#3ay1C ** czysty bez podlepki gw. L.SchmutzPOW VIIA Murnau Fi#4axC czysty (*) gw.L.Schmutz

 

bony z oflagu VII-A

Allemagne - Camps de Prisonniers    1 - 10 - 50 Fenig - 2 Marks   2-XI-1944    TTB+/SUP

 


Po wojnie "Barski" wrócił do Polski, do swojej „Kaliny” i syna. 
 

Życie w powojennej Polsce z pewnością ich nie rozpieszczało.

(AK w ówczesnym życiorysie oznaczało bardzo często wilczy bilet).

 

Był naszym skromnym, wymagającym i wspaniałym Profesorem, WIELKIM Pedagogiem.
 

Pani Krystyna Ulasińska Giejsztowt zmarła 2 lutego 1978r.
Profesor Giejsztowt zmarł 13.01.1985 roku. Pochowany jest na cmentarzu Bródnowskim.

Jestem dumny, że byłem Pana uczniem.
Dziękuję!

Bardzo was proszę o przeniesienie już napisanych wspomnień o Profesorze i dokładanie nowych.

 

Tomek
– proszę sprawdź to co napisałem – ty masz naprawdę talent do szukania – proszę uzupełnij i popraw ten tekst.

 

24.01.2008 07:19

 

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa

W naszych czteroletnich kontaktach z profesorem na pewno padło słowo Lida. Kiedyś na korytarzy przed klasą Profesor opowiadał o rodzinnych stronach. To w tedy wyjął dowód osobisty i pokazał wpis o miejscu urodzenia. Tam miał wykaligrafowane "urodzony w Z.S.R.R.". Było mu bardzo przykro, że nie wpisano miejscowości. Pseudonimy "Barski" i "Kalina" też sobie przypominam. To była jakaś opowieść profesora na wycieczce. Z tym, że nie wiedziałem, że to o Nim. Profesor był zawsze bardzo skromnym człowiekiem.

Drogi Mirku myślę, że nie ma potrzeby przenoszenia wpisów na ten wątek. Wspomnień jest tyle, że zaraz będzie to pełno. To niesamowite jak jedne wspomnienia otwierają drzwi do dawno zapomnianych zakamarków pamięci. Wspominajcie, to odświeża pamięć innym. Prosimy też o mniej laurkowe wpisy. Profesor był wymagający. Wielu zasady dynamiki Newtona recytowało średnio, co 3 tygodnie. Bo kto nie znał odpowiedzi na pytanie, dostawał to pytanie przy każdej okazji.

Drogi Mirku dzięki za te informacje o profesorze. Jak widać On jeszcze nie raz nas zadziwi.

 

24.01.2008 08:46

 

 

Pokaż profil

Arkadiusz Śliwiński
Warszawa

 

 

jeśli można uzupełnić tę biografię, to Profesor wspominał kiedyś, że pracował w zakładzie energetycznym zajmując sie m.in. naprawą przewodów wysokiego napięcia. Być może koledzy z mojej klasy mnie poprawią, ale odnoszę wrażenie, iż Profesor zajmował się tym właśnie przed II wojną światową, ale może moja pamięć zawodzi.

 

24.01.2008 10:27

 

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa

 

Profesor wspominał czasami o przeszłości powstańczej. Nie powiedział tego jednoznacznie ale miedzy wierszami można się było zorientować, że z tytułu działalności w AK miał również kłopoty w „wolnej” Polsce.
Odkładając na razie na bok rys czysto historyczny w Jego życiorysie, to mnie zaskakiwał niesamowitym spokojem w jaki prowadził lekcje oraz wielkim szacunkiem dla ucznia. Nawet pretensje z tytułu spóźnienia lub braku przygotowania były wygłaszane w sposób bardzo spokojny i rzeczowy – co nie znaczy, że było milo tego słuchać. Oj nie, o ileż chętniej wysłuchałoby się opinii jakiegoś „krzykacza” o którego krzykach można by za 5 minut zapomnieć.
W klasie było 2 kolegów o takim samym nazwisku (czysty przypadek). Profesor, wywołując jednego z nich do odpowiedzi, zaczynał od imienia. Wychodził bowiem z założenia, że drugi z nich, słysząc najpierw nazwisko, mógłby się bez potrzeby przez chwilę stresować.
I założony cel o nie stresowaniu ucznia osiągał w 100%, przynajmniej w moim przypadku. Mimo stawianej wysoko poprzeczki zawsze znalazł czas na wtrącenie kilku pozalekcyjnych dygresji nt. przedwojennego systemu nauczania, zawartości swojej teczki, Powstania.......
No i nie sposób zapomnieć o Jego słynnym:
„Kłamstwo,
Lenistwo,
Spóźnialstwo,
U mnie NIE ISTNIEJE”
Mimo całej swojej pozornej surowości przyznawał wprost, że od ucznia należy wymagać bardzo dużo przez 4 lata ale na maturze trzeba mu pomóc bo wtedy już jest za późno na naukę.
To była wielka satysfakcja być uczonym i ocenianym przez Niego.

 

24.01.2008 12:20

Pokaż profil

Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden

Tomasz Przybył napisał(a):

Drogi Mirku dzięki za te informacje o profesorze. Jak widać On jeszcze nie raz nas zadziwi.

 

Ja również dziękuję.
Nie miałam przyjemności spotkać Profesora w Liceum, teraz, dzięki Wam, poznaję Go i podziwiam.
Wygląda na to że wyjdzie nie tylko uzupełnienie w monografii szkoły, ale cala, rzetelnie opracowana monografia Profesora Giejsztowta!

 

 

 

27.01.2008 23:30

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

Wygląda na to, że otwierając ten wątek, zamknąłem waszą chęć do wspominania o Profesorze.

Wspomnienia, które do tej pory się pojawiły, pozostały między innymi w wątku "Niezapomniani nauczyciele z lat sześćdziesiątych"
http://nasza-klasa.pl/school/44578/forum/17 

Teraz trochę żałuję, że się tak pośpieszyłem.

Mam nadzieję, że jeszcze coś tu dopiszecie.

 

28.01.2008 11:04

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa

Żeby nie było zbyt poważnie w tym wątku to wspomnę, jak prof. Giejsztowt tłumaczył rodzaje ruchu na przykładzie tańca.
Twierdził, że z rodzajami ruchu występującymi w przyrodzie jest jak z tańcem:
Ruch posuwisty to jak taniec dawny chodzony czy polonez.
Ruch obrotowy to jak taniec nieco nowszy, np. walc.
No a ruch drgający to jak taniec nowoczesny.
Każde zdanie zobrazował krótkim gestem, czyli przy ruchu drgającym (tańcu nowoczesnym) wykonał kilka średnio skoordynowanych podskoków :-))))

 

28.01.2008 20:55

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

Profesor mówił z charakterystycznym kresowym zaśpiewem.
Powtórzę to co napisałem wcześniej na forum naszej klasy - najpierw było to trochę zabawne, potem stawało się oczywistym i naturalnym, teraz bardzo tego brakuje.
Trudno ten zaśpiew przemycić w słowie pisanym – tak, żeby nie przekłamać i nie zamienić w kabaret – bo tym nie było.

Wszystkie klasówki i sprawdziany (a pisaliśmy ich sporo) odbywały się zawsze na wielką prośbę klasy ;–) co za każdym razem Profesor raczył nam dobitnie przypomnieć i uzmysłowić.
„Nu skoro tak mnii bardzzo prossiiccje, to na następnej leekcji zrobiimy spraawdzzjan.”
Możecie sobie wyobrazić, nasz entuzjazm w tej sytuacji i te ciche „nieee”
- Ci co słyszeli mam nadzieję, że zrozumieją.

 

29.01.2008 09:56

Pokaż profil

Agnieszka Sylwestrzak (Naglik)

hmmm... wydaje mi sie, ze nie mówił z zaśpiewem (chyba ze w żartach???)

 

 

 

 

 

 

 

29.01.2008 10:23

Pokaż profil

 

Mirosław Bednarek
Warszawa

Mówił, tyle tylko, że po pewnym czasie już się tego nie słyszało - po prostu to był Profesor Giejsztowt.

Pewnie trochę przesadziłem - bo nie umiem ;{)
Może też i pamięć nie ta.

 

29.01.2008 11:11

Pokaż profil

Agnieszka Sylwestrzak (Naglik)

Z tego co pamiętam, mówił miękkie ł i być może melodia języka była nieco wschodnia, ale moim zdaniem nie można tego nazwać zaśpiewem, bo mówił bardzo poprawna polszczyzna. Oczywiście słyszałam go ostano ponad 20 lat temu, wiec pewna być nie mogę :)

 

29.01.2008 12:31

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

masz rację - może określenie "gładkie ł i melodia języka" jest lepsze niż zaśpiew - ja muszę grzebać na 30 lat w głąb mojej, nienajlepszej pamięci.
Dlatego bardzo bym prosił o twoje wspomnienia :)

 

30.01.2008 09:41

Pokaż profil

Agnieszka Sylwestrzak (Naglik) 

Profesor w ramach wyróżnienia zlecał dodatkowe zadania do rozwiązania niektórym uczniom :).

Miał tajemniczą teczkę, z której czasem wyciągał zadziwiające rzeczy np. młotek ... (chyba ta teczka musiała być całkiem ciężka).
Nieźle sie go bałam, bo wydawało mi sie, ze jego opinia ma wagę wyroku sadowego przynajmniej :)

Niestety uczył nas tylko rok z kawałkiem...

 

01.02.2008 01:44

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa
 

Teczka była legendarna, już ją tu opisywałem. Ale to nic w porównaniu z plecakiem. Z kolegą Mirkiem (piszącym wyżej) mieliśmy zaszczyt być na jednej wycieczce szkolnej z Profesorem. Plecak Profesora to była poezja. Ubrania w wojskową kostkę, solidna apteczka, sznurek, dratwa, kawałek brezentu, latarka, świeczka, nóż, nożyczki, kompas i tak dalej... (kawałek kredy też miał).
Tam było dosłownie wszystko. Poukładane, poskładane, zawsze gotowe do użycia. Od Niego nauczyłem się kilku sztuczek. Na przykład, co zrobić, żeby metalowy kubek nie parzył w palce. Należy ucho owinąć wełną.

 

01.02.2008 10:48

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

 

Na tej wycieczce dowiedziałem się że czas i przestrzeń to, to samo :)))

W górach odległość mierzy się w jednostkach czasu.
Np. do szczytu odległość wynosiła godzina z hakiem, przy czym, jak Profesor mówił, hak zależał od tego jak szybko chcesz się zmęczyć i ile odpoczywasz.

Acha i jeszcze mówił znaną mi skąd inąd opowiastkę „wolniej idziesz - dalej zajdziesz”

Co z resztą w pełni potwierdza, wcześniej wspomnianą metodę pomiaru odległości :))

 

Przydaje się do dziś, w wielu sytuacjach.

 

01.02.2008 21:17

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa

Profesor był znany ze swojego zamiłowania do górskich szlaków. Niestety stan zdrowia nie pozwolił Mu na uczestniczenie w naszej klasowej górskiej wycieczce.
Wspominał, jak kiedyś wędrował po szlakach w Bieszczadach i przechodził przez wsie, które istniały tylko na mapie a w rzeczywistości były zarośniętymi pogorzeliskami. Dotyczyło to pewnie lat 50-tych, może 60-tych?
Rozśmieszyło mnie stwierdzenie, że po przejściu kilku strumieni tak Go znudziło ciągłe zdejmowanie i zakładanie butów, że kolejne przechodził już w butach a o suszenie martwił się wieczorem. To jakby do Niego nie pasowało, prawda? :-))

 

02.02.2008 11:30

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa

 

Mirosław Bednarek napisał(a):

Na tej wycieczce dowiedziałem się że czas i przestrzeń to, to samo :)))
W górach odległość mierzy się w jednostkach czasu.

Drogi Mirku, jako stały bywalec gór powiem ci, że nie jest to takie proste. Chodzi o punkt odniesienia. 5Km z góry i pod górę to nie to samo. Znając swoją kondycję określasz, czy chodzisz w normie PTTK, powyżej czy poniżej. Ja 20 lat temu chodziłem -20%, dziś chodzę +20%. To wiedząc łatwiej planować wycieczki. Uwaga 1/2h to pół godziny, ale 0.50 to 50 minut.

Ale miało być o profesorze. Mieliśmy to szczęście, że był na naszej wycieczce w dobrej formie. Wtedy jedyny raz widziałem Go, w koszuli flanelowej z zawiniętymi rękawami. Przeciągną nas po górach i nie było po Nim widać zmęczenia. A my wyglądaliśmy jak na:
http://nasza-klasa.pl/school/44578/86/photos/3 

zdjęcie
On miał jeszcze siły żartować i opowiadać o wyprawie głównym szlakiem karpackim. To czerwony szlak zaczynający się w Bieszczadach, biegnący przez całe Beskidy i kończący się w Sudetach. Dziś chyba są dwie przerwy, ale kiedyś to był jeden szlak. Profesor wspominał wędrówki nim z początków lat 60-tych.

 

02.02.2008 13:21

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

Tomek! Naprawdę, już nie wiem, jak mam inaczej mrugać okiem ;-))

 

02.02.2008 18:58

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa

No rzeczywiście, przy sobocie po robocie a ja myślę, że wszystko na poważnie.

 

02.02.2008 20:46

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

Aaa.. rzeczywiście, teraz sobie przypominam - to przeciągnięcie nas po górach to szczera prawda - wchodziliśmy wtedy na jakiś szczyt z którego było widać chyba przełom Dunajca (Tomek, teraz na poważnie - poprawiaj).
Profesor szedł jak gdyby miał zapasowy silnik, a my ledwo dociągnęliśmy. To było jakieś długie przejście - skoro moja mizerna pamięć to przechowała (ja przeciwnie do Tomka nie jestem specjalistą od gór – wolę jeziora, żagle, rower itd.. co oczywiście nie ma nic wspólnego z tym wspomnieniem o górskiej wycieczce w towarzystwie Profesor Krasnodębskiej i Profesora Giejsztowta).

Jeśli chodzi o ubranie to wolałbym relacje wydobyte z kobiecej pamięci, ja pamiętam, że na pewno był ubrany i że nie był to na pewno garnitur ;-)) (co z pewnością nie pasowało do naszych przyzwyczajeń ze szkoły, ale było całkiem naturalne w wycieczkowych warunkach).

 

02.02.2008 21:12

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa
 

Co ciekawsze, Profesora nie ma na żadnym zdjęciu. Pytałem kilku znajomych i nic.

 

04.02.2008 08:30

Pokaż profil

Barbara Mroczek (Lipińska)
Legionowo
 

ja mam profesora na jednym zdjęciu, ale niestety jest tyłem odwrócony. Zeskanuję i wkleję na nasz partal. Był z nami na wycieczcie w okolicach Zawoji. To było chyba w 3 klasie. Wciągał nas na szczyt Babiej Góry.

 

 

    Zdjęcia od Edwiny

05.02.2008 06:22

Pokaż profil

Robert Siedlewski
USA
 

 

 

Wow! Miałem okazje poznać go w Liceum. Był wielokrotnie zastępczym nauczycielem w naszej klasie. Jego spokój i szacunek został mi do dzisiaj w pamięci. Dobrze było o nim poczytać, człowiek był bardzo w porządku.....

 

 

 

 

06.02.2008 10:48

Pokaż profil

Jacek Drabarczyk

Miałem okazję poznać profesora Giejsztowta w liceum w latach 1981-85.
Niestety nie mógł juz z nami wybrać się w góry.
Po wypadku (chyba samochodowym) usunięto mu rzepkę ze stawu kolanowego.
Lekarze twierdzili, że noga pozostanie sztywna.
Tym czasem w 1981r. chodził bez żadnej laski i potrafił pokazywać nam na przerwach przysiady na drugiej zdrowej nodze.
Inni nauczyciele wspominali okres jego rehabilitacji i upadek z kulami ze schodów. (Bardzo szybko po operacji wrócił do pracy.)
O górach czasem nam opowiadał.
Np. radził pokonywać strumienie w bród miejscach, w których woda najbardziej się pieni.

 

Mówił o sobie, że jest "Piła".
Jednak po okresie wstępnego rozpoznania i obaw w pierwszej klasie, zaczęliśmy go doceniać, zwłaszcza, że zawsze był gotów udzielać podczas przerw konsultacji z fizyki, chemii i matematyki.
Uczył nas według własnego programu autorskiego.
Oceny wpisywał do swojego zeszytu i do dziennika.
Nigdy nie mogliśmy mu zarzucić niesprawiedliwości i nikogo nie upokarzał przy odpowiedzi.
Niektórzy zainteresowani dostawali dodatkowe zadania do domu na osobnych kartkach.
Nie wymagał jednak jednakowej biegłości w przekształceniach wzorów od wszystkich.
Ci, co nie planowali wiązać swojej dalszej edukacji z fizyką mieli obniżone wymagania, ale musieli być przygotowani do odpowiedzi we właściwym dla nich zakresie.
Klarowność systemu ocen i obiektywizm Profesora nigdy nie budziła u nas wątpliwości.

 

Lekcje zaczynały się odpytywaniem, co było stresujące.
Bardziej jednak od słabych ocen obawialiśmy się sprawienia zawodu naszemu nauczycielowi.
Po prostu nie wypadało nie przygotować się do lekcji fizyki.
Pamiętam również, że w przypadku napisania klasówki na dwóję (5- stopniowy system ocen) trzeba było ponownie napisać klasówkę, a ocena z pierwszej poprawki była obniżana o jeden stopień, z drugiej o dwa stopnie względem uzyskanej na niej punktacji.
Bardzo ważne przy odpytywaniu było precyzyjne udzielanie odpowiedzi na zadane pytanie.
Nie można było odpowiedzieć "obok", albo "co Jaś wie".
Jednocześnie Profesor zarówno tłumacząc lekcję, jak i odpytując potrafił powiedzieć to samo na kilka sposobów, dopóki nie został właściwie zrozumiany.

 

Wyjaśniając lekcje Profesor Giejsztowt odwoływał się do swojego doświadczenia.
Wspominał kiedyś o pracy w energetyce.
Mówił o rozłączaniu bezpieczników w stacji transformatorowej, o wypadku współpracownika i jego ratowaniu.
Jeździli wtedy w teren motocyklem.

 

Innym dramatycznym wspomnieniem było opowiadanie o zmiażdżeniu kości ramieniowej, któremu uległ w czasie okupacji w wyniku próby sił "na rękę".
Wspominał, że własnymi mięśniami zmiażdżył sobie kość, a jego łokieć gwałtownie przysunął się do barku.
O ile pamiętam uprawiał w młodości gimnastykę akrobatyczną i dlatego miał rozwiniętą muskulaturę.
W efekcie poddano go długotrwałej kuracji polegającej na wielokrotnym rozrywaniu świeżego zrostu kości ramieniowej na tzw. "samolocie" aż do odtworzenia kości o normalnej długości.
Chyba środki przeciwbólowe były niedostępne i doświadczał ogromnego bólu.
Wspominał, że podczas pierwszego zabiegu bezwiednie uchwycił rękę pielęgniarki i trzymał ją tak mocno, że zrobił jej rozległy siniak.
Mimo to na oddziale znany był ze swojej odporności na ból i wszyscy wiedzieli, że będąc przytomnym nigdy nie jęczał, ani nie krzyczał.
Rehabilitację zastąpiły mu walki w Powstaniu Warszawskim.
Mimo, że znam ten epizod jedynie z jego opowieści, nie wątpię, że był on w pełni prawdziwy.
Profesor nigdy nie nadużył naszego zaufania i był bardzo skromny.
A jego ostatnie dni walki z chorobą żołądka pokazały jak potrafił cierpieć.
Po operacji wrócił do szkoły i uczył nas.
Czasem tylko przerywał wykład z bólu.
Nieruchomiał i milczał.
Po jego śmierci przygotowywał nas do matury z fizyki pan profesor Kusiak, opierając się na materiałach pozostawionych dla nas przez profesora Giejsztowta.

Nie spotkałem dotąd równie wyjątkowego człowieka.

 

06.02.2008 11:20

Pokaż profil

Krzysztof Sosnowski
Warszawa

 

Jacek Drabarczyk napisał(a):

Wyjaśniając lekcje Profesor Giejsztowt odwoływał się do swojego doświadczenia. Wspominał kiedyś o pracy w energetyce. Mówił o rozłączaniu bezpieczników w stacji transformatorowej, o wypadku współpracownika i jego ratowaniu. Jeździli wtedy w teren motocyklem.

 

Pamiętam tą historię. Na wypadek złożyło się kilka czynników:
- drewniana laska do rozłączania przewodów była nasączona wodą,
- izolator rozdzielający dwa drewniane odcinki lagi był pęknięty i w pęknięcie wpłynęła woda,
- pracownik nie użył rękawicy gumowej.
Profesor opowiadał to zdarzenie jako przykład, że nie wolno zaniedbać żadnego szczegółu.
O ile dobrze pamiętam to wypadek zakończył się śmiertelnie.

 

 

12.02.2008 20:46

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

Nie jestem pewien – Tomek, może ty pamiętasz, czy frazę

"Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto!"
"Ile cie trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił”

usłyszeliśmy kiedyś od Profesora na lekcjach fizyki???

Profesor, był zawsze bardzo szarmancki wobec kobiet, co nie kłóciło się wcale z tym, że lubił również pożartować..

 

 

12.02.2008 21:12

Pokaż profil

Tomasz Przybył
Warszawa

Te dwa kawałki to z Mickiewicza, a tamten był jakoś bardziej pokręcony

 13.02.2008 21:12

Napisałeś , że Jego grób jest na Bródnie. Z tego co nam Opowiadał, to chyba miał tylko siostrę. Może sprawdzimy, czy "Jego Ostatnie" miejsce jest zadbane.

 

 

Kwatera 65A - 2 - 23

15.02.2008 11:34

Pokaż profil

Tomasz Daniecki
Warszawa
 
 

Mam fotkę zrobioną w rocznicę jego śmierci w tym roku. Niestety koledzy z mojej klasy wyrazili głębokie oburzenie tym, że ją wrzuciłem na klasowe forum, więc tam jej nie znajdziecie, ale mogę ją komuś podesłać. O ile znowu nie będzie protestu, że to bardzo rozrywkowy portal a śmierć profesora każdy powinien przeżywać sobie prywatnie.

TD (81-85)

 

 

16.02.2008 02:11

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

 
 

No i zrobiło się bardzo smutno, a przecież w przypadku Profesora w pełni pasują słowa Horacego: “Non omnis moriar” ("Nie wszystek umrę”)

My dzieci Jego i jak widzę w wielu z nas on wciąż żyje. Dopiero teraz uświadamiam sobie ile ze sposobu Jego postępowania przeniknęło do mojego życia.

I tak sobie myślę, że jeśli nie już, to można się jeszcze postarać, żeby takie postawy przetrwały i kwitły dalej w następnych pokoleniach. A to, zależy tylko od nas.

Bardzo bym chciał, aby to co ostatnio napisaliśmy nie było końcem wspomnień o Profesorze, a raczej zachętą dla następnych.
Myślę, że znajdzie się jeszcze wiele innych, radosnych wspomnień.

Pamiętam moją ustną maturę z fizyki.
Dostałem trzy pytania, pierwsze i ostatnie miałem obryte na blachę, ale drugie, związanie z prądem trójfazowym nie wyglądało zbyt różowo.
W komisji siedział profesor i dwie osoby które raczej zwracały uwagę na płynność mówienia niż na treść. Odpowiedziałem na pierwsze i zaczynam na to drugie. Profesor widzi, że coś jest nie tak, ale kiwa głową, przytakuje – a ja staram się mówić jak najspokojniej i jak najbardziej płynnie. Słowo prąd i faza przeplatane trójką pojawiają się we wszystkich możliwych  odmianach. Używam mądrych określeń typu sinus, cosinus. Przy tangensie twarz profesora trochę się wydłużyła, ale nic – miarowy przytakujący ruch głowy pozostał bez zmian. Na dodatkowe pytania - odpowiedziałem z równą swobodą pływania. Z wielką ulga przeszedłem do odpowiedzi na trzeci temat.
Komisja w pełni zadowolona, uśmiechy na twarzach. - Zdałem !!!

No nie chcę wam mówić co i jak usłyszałem, i o tym, że uszy do tej pory mnie palą jak sobie wspomnę połajanki od Profesora - już na osobności po egzaminie.
Obiecałem solennie uzupełnić braki - w efekcie wylądowałem na wydziale Fizyki UW (tam mi dopiero dali popalić – ale to już osobna historia).

17.02.2008 03:00

 

Nie znalem Waszego profesora ale z przyjemnością czytałem wspomnienia on Nim. Tym bardziej, że cala dość liczna rodzina mojej Mamy wywodziła sie z Wołynia (Krzemieniec i okolice Lucka) i z Litwy (Wilno) i okolice (tez Lida) a wiec "stamtąd". Mama moja miała mocny akcent wschodni- chyba jednak nie taki jak starałeś sie naśladować. Ja tego akcentu nigdy nie słyszałem- inni tak. Nazwisko Waszego profesora jest mi znane- być może był gdzieś wymieniany w rodzinie.
Mama moja, jak i moi cioteczni bracia, wujowie i ciotki, mieli z dowodzie miejsce urodzenia ZSRR. Moj kuzyn Błażek, urodzony w Lwowie, przekreślił ZSRR i napisał POLSKA. Sam to widziałem. Pozdrowienia

 

17.02.2008 15:27

Pokaż profil

Tomasz Daniecki
Warszawa

 

 

Jeszcze jedno, drobne wspomnienie:

Profesor uczył nas jak budować wypowiedź, żeby nie trzeba było cofać się i jąkać. Jeśli użyło się jakiegoś słowa albo jego formy (liczby, przypadku) przez pomyłkę to mimo wszystko następne powinny "pasować" i stanowić logiczną całość.

Pamiętam i staram się stosować do dzisiaj...

17.02.2008 17:08

Pokaż profil

Magdalena Jagodzińska (Łukaszewicz)
Warszawa

 

My byliśmy klasą humanistyczną. Fizykę mieliśmy w bardzo okrojonej formie. Nie znaczy to jednak, że nie obowiązywały nas zasady pana Profesora i męki "poprawiania " się jeśli ktoś dopuścił się zaniedbań.

Pamiętam, mieliśmy zagrożoną koleżankę, która by nie mieć dwóji na semestr odpowiadała co lekcja z całego półrocza a wyglądało to tak, że na każdej lekcji ( przez chyba miesiąc), po odczytaniu listy obecności, ona już bez "zapraszania" wstawała i odpowiadała na wyrywki z całości. W rezultacie znała lepiej materiał niż czwórkowicze :) .
Profesor też potrafił wytłumaczyć nam nawet łacinę , jeśli tylko się o to do niego zwróciliśmy. Wydawało się, że on mógłby uczyć KAŻDEGO przedmiotu .
 

W pierwszej klasie bardzo sobie na niego utyskiwaliśmy . Na początku drugiej okazało się, że pan Profesor ma więcej godzin niż może dorobić do emerytury. Musiał oddać jedną klasę , padło na nas ( bo u nas miał najmniej - a to mu wystarczało ). Przeprowadził normalnie lekcję, jak gdyby nigdy nic a na koniec powiedział, że od następnych zajęć będzie uczył nas profesor Kusiak ( z pozycji ucznia suuuper- koniec z nauką fizyki. Sami wiecie jakie to porównanie Giesztowt-Kusiak ) My jednak byliśmy tak zdruzgotani, że w mig składka, kwiaty dla dyrektorki i.....i przywróciła nam "tego piłę ". Uczył nas do czwartej klasy. Na maturze pisemnej z matematyki ściągających nie widział ;) ale błędy w naszych pracach dostrzegał z daleka wskazując je wręcz palcami .
Mówił o nas zawsze "ananasy z I,II,III, IV ... klasy " .

17.02.2008 20:05

Pokaż profil

Magdalena Jagodzińska (Łukaszewicz)
Warszawa

Za sprawą pana Mirka Bednarka przeczytałam wszystkie powyższe posty. Przypomniało mi się, że Profesor opowiadał, iż chodził do męskiego gimnazjum (koedukacyjnych to wtedy chyba nie było) i mieszkał na stancji. Kiedyś wyszedł na ulicę bez mundurka, bo go zwyczajnie uprał, ktoś go zobaczył i miał z tego powodu wielkie nieprzyjemności (my już chodziliśmy bez fartuchów, tarcz). Opowiadał też jak zrobił "eksperyment" właśnie na stancji - wsadził nożyczki do obu dziurek gniazdka elektrycznego. Nie wiedział wtedy, jaki będzie tego efekt więc musiał sprawdzić ;). Dlatego też nigdy nie karcił wybryków uczniackich, jeśli tylko ów umiał wytłumaczyć czemu tak postąpił.
..............................................................................
Pamiętam też jedno zdarzenie z zajęć. Jedna z naszych koleżanek dostała ataku epilepsji na lekcji a ponieważ pierwszym "objawem " było to, że spadła z krzesła cała klasa wybuchnęła śmiechem. Jedynie pan Profesor zareagował natychmiastowo. Jednym susem przeskoczył przez swój, niemały przecież stół (jak młodzieniaszek skaczący przez płot ) i udzielił należytej pomocy. Wszyscy stali jak wryci a on działał .

19.02.2008 16:04

Pokaż profil

Urszula Stokfisz (Greljak)
Łódź

 

Wszystko, co mogłabym napisać na temat Profesora, powinno być napisane z wielkiej litery.

Był to Świetny Nauczyciel i Wspaniały Człowiek. Wydaje mi się, że uczył nas zawsze i wszędzie. I to, że pokazał nam zawartość swojego plecaka, na naszej wspominanej tutaj wycieczce, też miało cel. Myślę Tomku, że Twój plecak też zawiera sporo na pozór niepotrzebnych rzeczy. Ja właśnie przed tą wycieczką byłam chora. Profesor miał w związku z tym wątpliwości, czy powinnam jechać. Prawdopodobnie upierałam się przy wyjeździe – trudno było zrezygnować z takiej frajdy, ale w czasie wędrówek po górach obstawiałam tyły. Profesor był zawsze w pobliżu i ciągle miał na mnie oko. Nie denerwował się, był zawsze uśmiechnięty i pokazywał jak odpoczywać w czasie stromego podejścia:

- trzeba odwrócić się w tył, oprzeć dłonie na kolanach i popatrzeć w dół, jak dużo już za nami

 

   

27.02.2008 12:04

Pokaż profil

Mirosław Bednarek
Warszawa

 

Powiadają - żeby poznać Człowieka trzeba podobno zjeść z nim beczkę soli.
 

My, mając kontakt z Profesorem, poznawaliśmy go na co dzień po jego czynach, po jego sposobie uczenia, po szacunku którym nas obdarzał.
Często mówił
- Nie jest wstydem „nie wiedzieć” - to normalne, nie od razu rodzimy się mądrzy,
- ale wiedząc już o tym, że nie wiemy – wstydem jest pozostawać w tej niewiedzy.
Mówił też, że nie ma głupich pytań – są tylko głupie odpowiedzi.
Tym sposobem zachęcał nas do zadawania pytań i dociekania prawdy.
Sam nie wstydził się powiedzieć, że czegoś nie wie - zdarzało się to bardzo rzadko ale zawsze w takich przypadkach mówił „sprawdzę i odpowiem na następnej lekcji”.

Te cechy - wspominane wcześniej trzy zasady i pewnie wiele, wiele innych, o których tu jeszcze nie pisaliśmy, wrosły we mnie niepostrzeżenie i stały się moimi tak bardzo, że dopiero teraz wspominając Profesora, uświadomiłem sobie kto się do tego przyczynił.

 

To dociekanie i skrupulatność widzę w postępowaniu Tomka. Sam ciągle zadaje sobie różne pytania i szukam na nie odpowiedzi.
Między innymi takim tematem do poszukiwań, stała się dla mnie teraz ta opowieść o Profesorze.

Tomek skupił się na wertowaniu Internetu i znalazł sporo ciekawych informacji, ja w międzyczasie też nie próżnowałem.
Postaram się (mam nadzieję Tomku, że mi pomożesz) opracować to co już wiemy.
Będę to moje grafomaństwo, wrzucał na forum bardzo powoli, małymi porcjami – a to tylko po to, aby was trochę zmobilizować do dalszych wspomnień.
Po za tym, to tak głupio gadać sam ze sobą. Jeśli nikt nie będzie się odzywał zrozumiem, że ten temat przestał was już interesować.
Forum „naszej-klasy” nie umożliwia wygodnego wyświetlania wszystkich informacji, dlatego tu na forum będę tylko sygnalizował pewne informacje, bogatszą resztę zamieszczam na mojej stronie pod adresem:
http://www.mb4.pl/nasza-klasa/III%20LO/Profesor_Giejsztowt/index.htm 


Zacznę od historii Rodu Giejsztowtów.  

Łażąc po różnych zakamarkach odległych Inter-przestrzeni, zbutwiałych podstronach na których mech i kurz porastał, przedzierając się ukradkiem przez białoruskie kordony, grzebaliśmy z Tomkiem w wirtualnych pergaminach - to co tam znaleźliśmy przedstawię wam tutaj w niewielkim retuszu.

Oderwawszy się na chwilę od komputerów, zgiełku, wiszących nad głową problemów, wyobraźnią powędrujmy w zamierzchłe czasy, w nieprzebyte prusko - litewskie knieje.

Tam też, na terenach dawnych Prus zamieszkiwał Ród, który jak niesie tradycja litewsko-pruska, swoje miano Giesztowtów vel Giejsztowtów wywodzi od litewskiego słowa „Giesmininkas lub Giedoti lub (powtarzając za źródłem) Giej" — śpiewak, - wajdelota.
Na przełomie XIV i XV wieku, uchodząc od mordów krzyżackich po różnych kolejach losu, uzyskawszy przywilej Wielkiego Księstwa Litewskiego Ród Giejsztowtów osiedlił się nad Mereczanką.
Przeszło ponad 500 lat temu po koligacji z Giedygołdami, przyjąwszy herb „giejsz”, część Rodu osiedliła się w posiadłości Giesztowty,(pow. lidzki, gub. Wil., nad rzeką Dzitwą, wpadającą do Niemna i rzeczką Upiastnią, wpadającą do Dzitwy)
Inni osiedlili się w posesjach Wołdociszki, Kierbiedzie, Ołtuszki w ok. Giesztowtów, Smolaki, Surkonty, Janowicze - parafia raduńska; Kurosiowszczyzna, Worniszki - parafia lidzka; wieś Daciszki - parafia ejszyska; wieś Soliszki - parafia ossowska;

Giejsztowty „Reprezentując stany na sejmie Horodelskim, nie zgodzili się zmienić swego nazwiska na polskie."

Dalej dokładnie za tekstem

"Podczas najazdów szwedzkich, za Jana Kazimierza, Szwedzi, obwarowawszy się od Radunia, przy wsi dziś zwanej Horodyszczem, czego są ślady dotąd, a także od Pielosy na kamiennej grobli, znaleźli się w niedostępnej miejscowości i rozłożyli się obozem w zamożniejszej posiadłości, Giesztowtach, jednak, będąc ciągle napastowani przez szlachtę pod przewodnictwem tychże Giesztowtów z błot dzitwiańskich przez Dzitwę, musieli udiodzić po specjalnie zrobionych mostach, a na błotach słali groble budowlami Griesztowtów w kierunku na Ołtuszki, co zachowało się w dzitwiańskich błotach do dziś na arszyn głębokości; podobnemu losowi uległy wojska Chowańskiego, tylko te przeprawiały się w kierunku na okolicę Smolaki, czego ślady zachowały się na błotach do tego czasu. Potwierdzają to zaniesione manifesty o spaleniu i zrabowaniu dokumentów na ziemię, zapisane przez tych właścicieli w grodzie lidzkim. Z ostatniego napadu Szwedów, jeszcze za pamięci starych ludzi egzystował i   duży spichrz Giesztowtów, który j   był przerobiony przez Szwedów   na kirchę. Okoliczne wsie: Gudele, Narkuuy i inne mówiły tylko po litewsku, także kobiety i dzieci nie rozumiały nawet po polsku, a dziś wynarodowiły się i są liczeni jako białoruskie.

 

 

 

 

 

ps

Bardzo proszę o komentarz