07.01.2008 16:38
Julita
Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
|
Zwracam sie do
mojego, starszego juz pokolenia: wspomnijmy dobrze naszych, przewaznie juz
niezyjacych, nauczycieli.
Chce zaczac od moich dwoch matematykow. Pierwszym byl profesor Wlodzimierz
Lamparski, wychowawca naszej klasy. To on zarazil mnie matematyka. Imponowal
mi tez ogromnie jako czlowiek i cenilam go za poczucie humoru. Gdy po dwoch
latach opuscil nasza szkole (potem znow do niej wrocil), plakalam.
Odziedziczyl nas pan profesor Michal Blumenkranc, kochany, lagodny,
cierpliwy, doskonale tlumaczyl matematyczna materie, sprawial, ze stawala sie
swojska i przystepna. Przezyl Oswiecim (tak pamietam) i cechowala go -mimo to
lub wlasnie dlatego- ogromna dobroc i milosc do swiata.
Dziekuje Ci, kochany Panie Profesorze!
|
07.01.2008 18:31
Wojciech
Brzeski
Warszawa
|
Z pozycji klasy B
(1960-1964) pamietam to mniej wiecej tak w tej chwili:
Dyrektor Szkoły-prof. Jan Lasocki
Polski-prof. Wanda Szelest (nasza pierwsza Wychowawczyni), prof. Bagiński
Matematyka-prof. Nowicka, prof. Michał Blumenkranc
Historia i WOPiŚW-prof. Ciechanowicz, przez moment prof. Gajówka (pan)
Geografia, Astronomia-prof. Walenty Reszke(a?) (nasz drugi Wychowawca,
bylismy trudni)
Biologia-prof. Piotrowska
Fizyka-prof. Ledóchowski (hrabia), prof. Blumenkrans, prof. Teresa Sokołowska
Chemia-prof. Brodowicz (zmarła w grudniu 2007)
Francuski-prof. Tomasz Kopczyński
Rosyjski-prof. Maria Babosowa
PW - prof. Marysia Durak (główny redaktor i autor Monografii)
W-F - prof. Paciorek (dziewczynki), prof. Rosłoński (chłopcy)
Prace ręczne- prof. Mroczek, prof. Krawczyk (ten, właśnie ten!)
Plastyka,muzyka- nie pamietam, ale 12 kwietnia 1961 to w czasie lekcji
plastyki wyszlismy z panią profesor na boisko i wygladalismy w niebie tow.
Gagarina. W ogóle nie pamietam czy mielismy jakiekolwiek lekcje z muzyki.
Naszym głównym nauczycielem w tej dziedzinie był prof. Kopczyński (Allons
enfants de la patrie..., Je ne suis pas si stara ..., Frere Jaque...)
Pewno kogoś pominąłem. Sprawdze później w Monografii. Pamietam też
profesorów, którzy uczyli w innych klasach. Na pewno prof. Lamparskiego,
prof. Zofie Darochę (magistra nostra od łaciny), na pewno też nie pamietam
nazwiska pani profesor od francuskiego, a także pana profesora od PW.
Wspominjmy też Pana Woźnego Zięcinę, który pięknie dzwonił ręcznym dzwonkiem
na koniec dużej przerwy, stojąc w drzwiach na boisko i który pilnie strzegł
przed nami zegara w szatni koło przycisku dzwonka elektrycznego.
Z pespektywy tych kilku lat, które upłynęły od matury wszyscy profesorowie
(ci od dzwonków też) wydają się niezwykle sympatyczni i kochani. Nie oznacza
to, że w czasach szkolnych tak sie myślało, ale czy dzisiaj warto to
roztrząsać?
|
07.01.2008 22:21
Julita
Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
|
Bardzo duzo
pamietasz. Mysle, ze nasz geograf nazywal sie Walenty Reszka, nie Reszke, czy
moglbys to sprawdzic w monografii? Ale wszyscy mowili na niego
"Pepek". Kiedys wezwal matke ucznia na rozmowe, ta przyszla i pyta:
"Czy to pan profesor Pepek?"
Gdy wchodzil do klasy, to najpierw ukazywal sie kij do mapy, za nim globus,
potem pepek i caly wydatny brzuch pana profesora, a na koncu ON sam.
A czy pamietasz, ze na kazdej lekcji bral jakiegos "dwojkowicza" do
tablicy, zadawal pytanie i obwieszczal: "uczen ma 5 minut". Na
koncu najczesciej bylo: "siadaj, dwa!" Strasznie trudno bylo u
niego wyciagnac sie z dwoji. Mnie sie raz zdarzylo jedna zlapac, bo kazal mi
pokazac na slepej mapie Zgierz, a ja go szukalam w okolicach Zgorzelca.
|
08.01.2008 17:11
Wojciech
Brzeski
Warszawa
|
Sprawdziłem.
Oczywiscie Pan profesor nazywał sie Reszka. Gdy w 10 klasie przejął naszą
klasę od pani Szelestowej, na pierwsza wywiadówkę w swoim życiu udał sie mój
Tata. Na wstepie prof. Reszka zasugerował mojemu ojcu "niech Pan lepiej
poszuka synowi innej szkoły". Tak to było. Byłem w konflikcie z prof.
Babosową (wywalała mnie za drzwi na poczatku każdej lekcji przez jakies dwa
miesiace) i z prof. Durakową, która walnęła mnie pękiem kluczy w ucho
(gadałem), ja odpowiedziałem, też z kilku metrów, teczką i zostałem
zdyskwalifikowany na pare tygodni. Dopiero sukcesy w Zawodach
Kościuszkowskich pozwoliły mi powrócić na łono klasy i dalej chłonąć wiedzę
wojskową. Wszystko sie oczywiście dobrze skończyło i z oboma Paniami Profesor
przez nastepne dzisiątki lat żyłem w wielkiej przyjaźni.
Fakt faktem, że zdarzyło mi sie nie raz być w auli wywoływany na scenę przed
dyr. Lasockiego razem z innymi ananasami, którzy ze sprawowania mieli na
okres 3. Zwykle Pan Dyrektor nie wytrzymywał nerwowo i zadawał mi
sakramentalne pytanie: "A ty idioto z czego sie śmiejesz?". A ja do
dziś nie wiem! Pewno taki sie urodziłem i chyba mi z tym dobrze.
|
08.01.2008 18:42
Paweł
Maciak
Warszawa
|
Witam
Piękne forum , ale mam pytanie czy Was uczyli prof. od fizyki Romuald G. i WF
od siatkówki niestety nie pamiętam inicjałów .
Serdecznie Pozdrawiam PM
|
08.01.2008 19:10
Krzysztof Sosnowski
Warszawa
|
Romuald Giejsztowt
- fizyka
Jerzy Rosłoński - WF
Szczególnie dobrze wspominam tego pierwszego - po prostu wzorzec nauczyciela
pod każdym względem - wiedzy, podejścia do ucznia, patriotyzmu, PEDAGOG
KOMPLETNY!
|
08.01.2008 19:16
Paweł Maciak
Warszawa
|
Kolego Twoja
pamięć wykracza po za lata 60 -siate .
Znów jestem pod wrażeniem
Naprawdę Pozdrawiam PM
|
08.01.2008 21:25
Krzysztof
Sosnowski
Warszawa
|
Monografia Liceum
(dysponuję wydaniem 2003) podaje, że obaj ww Panowie pojawili się w szkole za
kadencji dyrektora Jana Lasockiego pomiędzy rokiem 1950 a 1970.
J. Rosłoński zaczął pracę w III LO w roku 1956 (dasz wiarę?).
Kiedy dokładnie zaczął tu pracę prof. Giejsztowt nie mogę znaleźć, widzę
tylko, że na zdjęciu grona pedagogicznego z 1958 nie ma go.
|
09.01.2008 19:44
Paweł Maciak
Warszawa
|
Witam
Zostawimy na razie szczegóły
A pamiętacie prof. Giejsztowta pierwsze słowa były takie
-zadnego klamstwa
-zadnego spolzniastwa
-zadnego lenistwa
PM (1979-1983)
|
09.01.2008 22:03
Jacek
Karczmarczyk
Warszawa
|
Pamiętam
"Pepka" jako człowieka starej daty co wspominał Cara (bo był
porządek). Często też komentował niepełne odpowiedzi: "jak będziecie tak
pracowali to nie zarobicie na suchy chleb, a co dopiero na bułkę z
masłem". A czy pamiętacie obowiązkowe obserwacje przynależne lekcjom
astronomii?
Jest to kolejny
dowód na to jak wielkie znaczenie, dla każdego pokolenia, ma napotkanie na
drodze życia odpowiednich mentorów.
|
09.01.2008 22:29
Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
|
Jeszcze o Pepku.
Przypominam, ze chodzi o czasy, gdzie oddanie, szacunek i miłość do Wielkiego
Brata były podstawowym obowiązkiem każdego ucznia i nauczyciela.
Wykładając nudna geografie gospodarcza, profesor nie omieszkał nigdy, z
poważną mina i z szelmowskim błyskiem w oku, wtrącić miedzy pogłowiem bydła,
a uprawami rolniczymi:
"największe kopalnie fortepianów znajdują sie na terenie Związku
Radzieckiego".
Innym razem były to fabryki pomarańcz lub cos równie absurdalnego.
|
10.01.2008 08:28
Krzysztof Sosnowski
Warszawa
|
No
dobrze.......... a kto pamięta woźną Gienię?
I jej psa podobnego do owczarka niemieckiego?
Nie raz w krytycznej sytuacji pod koniec lekcji patrzyłem na zegarek i
wołałem w myślach: "dzwoń Gienia, dzwoń!!!!!" A Gienia nie dzwoniła
i kolejne osoby padały i czekałem kiedy ja padnę.......:-))
|
10.01.2008 08:58
Tomasz Przybył
Warszawa
|
Jak to "kto
pamięta".
WSZYSCY!!!
|
10.01.2008 12:30
Agnieszka Sylwestrzak (Naglik)
|
Paweł Maciak napisał(a):
Witam
Zostawimy na razie szczegóły
A pamiętacie prof. Giejsztofa pierwsze slowa byly takie
-zadnego klamstwa
-zadnego spolzniastwa
-zadnego lenistwa
W mojej klasie
(82-86) tez podobne padły. Czy prof. nie zamykał w ogóle drzwi na zamek przed
spóźnialskimi ? Niestety uczył nas tylko 1,5 roku
|
10.01.2008 18:51
Krzysztof
Sosnowski
Warszawa
|
Oj tak tak, we
łbie mi się klapka otworzyła, przypomniało mi się. To było dokładnie tak:
Prof. Giejsztowt lekko kiwając się na obcasach mówił i jednocześnie wyliczał
na palcach:
"kłamstwo,
lenistwo,
spóźnialstwo
u mnie NIE ISTNIEJE" mocno akcentując ostatnie słowa.
Jak delikwent spóźnił się na lekcję to stał w drzwiach i słuchał całej
przemowy jak to spóźnienie przeszkodziło i jak wpłynęło na przebieg lekcji.
Taka połajanka potrafiła trwać dobre 10-15 min. Bez zbędnych krzyków ale
pacjent musiał swoje odsłuchać.
Prof. Giejsztowt czuł się w obowiązku nas nie tylko uczyć ale i wychowywać.
Po 2 latach zmieniono nam nauczyciela na prof. Kusiaka, już nie tak silna
osobowość ale nie mniej oddany pracy z nami, nie szczędzący czasu na wszelkie
zajęcia ponadprogramowe, zwolennik raczej "lekkiej ręki".
Początkowo byłem zły na taką zamianę ale z czasem się przekonałem i w efekcie
trudno powiedzieć któremu z nich więcej zawdzięczam i którego lepiej
wspominam.
No ale prof. Kusiak to już lata 70/80-te a więc chyba inny wątek :-))
|
10.01.2008 18:43
Paweł Maciak
Warszawa
|
Tak było
potwierdzam
Często zastanawiam się jak nasz niezapomniany profesor RG reagowałby na
sygnał komórki u ucznia - ach stare dobre czasy
Pozd PM
Raz przebaczył
spóźnialskim - Sosen pamiętasz jak zobaczył na ścianie wchodząc do klasy za
swoim biurkiem wielki czerwony napis MOSKWA 80 ,10 sekund się na to patrzył ,
potem otworzył drzwi , weszli ci spóźnieni i powiedział krótko - zaczynamy
lekcje temat .....
|
11.01.2008 01:42
Barbara
Szafrańska (Gola)
Warszawa
|
Naszego uroczego
geografa i astronoma w jednej osobie, rzeczywiście nie sposób zapomnieć!
Dodam, że jedną z osób biegających po szkolnych korytarzach w poszukiwaniu
"profesora Pępka" była (po pewnej wywiadówce) Mama mojej przyjaciółki.
Ja jednak najcieplej wspominam - poza kochanym profesorem Kopczyńskim, który
tak bardzo się starał dobrze nas wychować - naszą polonistkę, panią prof.
Gronau.
|
11.01.2008 09:56
Tomasz Gutt
Warszawa
|
Niewątpliwie
Profesor Pępek był gwiazdą naszej szkoły (nie tylko dlatego, że w ostatniej
klasie wykładał astronomię ;)). Dla mojego rocznika przerażające zawsze były
odpytywania tego typu: "- niech no uczeń wymieni wszystkie stacje
kolejowe na trasie od Warszawy do Kostrzyna" albo "- wymień no mi
wszystkie lewe dopływy Wisły od Baraniej Góry do Gdańska". Wspaniały!
|
14.01.2008 09:30
Barbara Szafrańska (Gola)
Warszawa
|
Swoją drogą
ciekawe - czy wspominacie z rozrzewnieniem słynne pępkowe "uczeń ma 5
minut czasu", czy też rozrzewnieniu towarzyszy lekki dreszcz po krzyżu?!
A kto pamięta "Skrętnicę" i jej miętowe cukierki?
|
14.01.2008 11:12
Ewa Zaremba-Pykało
WARSZAWA
|
pamiętam
skrętnicę i jej miętowe cukierki....uczyła mnie biologii. chyba tylko uczyła
tego przedmiotu.
|
14.01.2008 12:25
Barbara Szafrańska (Gola)
Warszawa
|
Chyba tak, a w
każdym razie "za moich czasów" na pewno. No i w ostatniej klasie
uczyła jeszcze higieny.
|
14.01.2008 17:38
Ewa Zaremba-Pykało
WARSZAWA
|
mnie nie uczyła
higieny. natomiast "pępek" to mój senny koszmar. przez wszystkie
lata nauki najlepszą moją oceną u niego było 3=. wykończyć się można. bałam
się go jak diabeł wody święconej. a kiedy już zdałam maturę pokazał twarz
sympatycznego, miłego i dowcipnego pana. wcześniej tego nie widziałam, lub
nie chciałam widzieć.
|
14.01.2008 22:17
Barbara
Szafrańska (Gola)
Warszawa
|
A moim zdaniem
"Pępek" wcale nie chciał, żeby uczniowie go postrzegali jako
"miłego i dowcipnego pana".
|
17.01.2008 09:36
Anna Kiełczykowska (Lewandowska)
Warszawa/Podkowa Leśna
|
A pamiętacie, że
w swojej przepastnej teczce miał wszystko! Nici , igły też miał pod ręką
|
19.01.2008 22:27
Julita
Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
|
Kto? Pepek, czy
mówisz o innym profesorze? Teczki Pepka nie pamiętam, za to wielki zbiór
przeróżnych kamieni, które przynosił na lekcje i odpytywał ze znajomości
skal. Te "skały" musieliśmy tez zbierać na klasowej wycieczce w
Kotlinie Kłodzkiej, gdzie byliśmy razem z nim i z panią prof. Gronau.
|
20.01.2008 01:17
Barbara
Szafrańska (Gola)
Warszawa
|
Ciekawe, ciekawe,
nigdy go o to nie podejrzewałam, ale przyznam, że nie mam pojęcia co w ogóle
mógł nosić w swojej teczce. A zresztą teczki też nie pamiętam. Oj, niedobrze.
|
20.01.2008 14:51
Krzysztof
Sosnowski
Warszawa
|
Oj nie nie!
Ania pisała o prof. Gejsztowcie..... On nosił teczkę i kiedyś, na prośbę
Wojtka Krauze, zaprezentował jej zawartość. Ja znam to tylko z opowiadań
ponieważ byłem w innej grupie :-(
|
20.01.2008 23:34
Tomasz
Przybył
Warszawa
|
Znam teczkę prof.
Giejsztowta z autopsji. Tam było wszystko: igła z nićmi w kilku kolorach, kreda,
kilka ołówków, linijka, cyrkiel, latarka, zapasowa ścierka do tablicy i
wiele, wiele innych przedmiotów.
|
21.01.2008 00:14
Tomasz
Daniecki
Warszawa
|
Paweł Maciak napisał(a):
-zadnego klamstwa
-zadnego spolzniastwa
-zadnego lenistwa
Pamiętam, że wolałem nie iść na lekcję w ogóle niż stać przed Profesorem
Giejsztowtem spóźniony i choćby tylko widzieć jego spojrzenie.
Pamiętam też jedną sytuację związaną z pierwszym "żadnego":
był taki zwyczaj, że rodzice zawsze musieli podpisać na klasówce ocenę
niedostateczną - innych nie musieli. No i kiedyś tak się złożyło, że z
jakiegoś powodu moi rodzice jej nie podpisali, chyba nie było ich w domu a
lekcje były dzień po dniu. Powiedziałem o tym Profesorowi, a on powiedział
przy całej klasie że kłamię. Zrobiło mi się przykro, ale wziąłem klasówkę do
domu jeszcze raz, żeby tata podpisał dwójkę. Powiedziałem mu o całym zajściu,
tata podpisał, z dopiskiem w stylu "jeśli mój syn coś mówi, to znaczy że
tak jest". Na następnej lekcji Profesor Giejsztowt zobaczył podpis z
adnotacją, i głośno, przed całą klasą mnie przeprosił. To było dla mnie jedno
z najważniejszych zdarzeń związanych z Profesorem.
Mam dla niego wiele szacunku, był nauczycielem który wywarł na mnie
największy wpływ mimo, że fizyka była dla mnie najtrudniejszym przedmiotem.
Przy okazji - tydzień temu minęła 23-cia rocznica jego śmierci.
TD (1981-1985)
|
21.01.2008 01:09
Mirosław
Bednarek
Warszawa
|
Prof. Giejsztowt
to osoba którą wspominam, bardzo ciepło i chyba miała na mnie też duży wpływ.
Skończyłem Fizykę UW, potem trochę uczyłem - zeszyty od fizyki z jego lekcji
wciąż jeszcze gdzieś mam.
Ale chciałem przypomnieć inny epizod.
Na szkolnej wycieczce w gór (chyba 1977 wycieczka na Babią Górę - była z nami
prof. Krasnoębska i właśnie prof. Giejsztowt), dotarliśmy pod wieczór do
schroniska w pobliżu którego była bacówka.
Miejsce to było bardzo urokliwe, na środku dużego pomieszczenia znajdowało
się wielkie palenisko z rożnami na których piekły się jakieś przysmaki, grała
cygańska kapela - dostaliśmy jakieś szaszłyki do jedzenia i o dziwo, za
zezwoleniem kadry, po kubku grzanego wina – jak na owe czasy rzecz nie
spotykana.
Prof. Giejsztowt przekonał Prof. Krasnodębską, że kultury picia też trzeba
uczyć i lepiej jeśli popróbujemy grzańca w ich towarzystwie niż gdzieś po
kątach (warunkiem było dochowanie pierwszej zasady „żadnego kłamstwa” – to co
dostaliśmy i nic więcej) .
I miał rację. Myślę, że nikt nie skrewił – przynajmniej ja nic takiego nie
pamiętam.
Wielki Szacunek dla tego nauczyciela i pedagoga!!!
Nie wiedziałem o rocznicy :(
|
21.01.2008 08:58
Arkadiusz
Śliwiński
Warszawa
|
Profesor
Giejsztowt....
faktycznie, wzór nauczyciela, także dla mnie. Koledzy z mojej klasy zapewne
pamiętają, jak na WT z Czarnecką malowaliśmy parkan szkolny farbą olejną.
Wiadomo, że to cholerstwo nie zmyje się wodą, ale taką radę dostaliśmy od
nauczycielki wspomnianej powyżej. Kolejna lekcja, tym razem z prof.
Geiejsztoftem, który od razu zauważył nasze pomazane farbą ręce.
Z własne kieszeni wyjął pieniądze i wysłał jednego z kolegów po
rozpuszczalnik ze słowami, iż on wstydziłby się, jako nauczyciel, gdyby
wypuścił nas ze swojej lekcji z tak brudnymi rękoma :)
A swoją drogą, jak dobrze pamiętam, to nigdy nie podniósł głosu, a mimo
wszystko na jego lekcjach była cisza, spokój i nikomu nie przyszło do głowy wkładać
nauczycielowi kosz na głowę...
|
21.01.2008 09:28
Tomasz Daniecki
Warszawa
|
Jeszcze jedno
wspomnienie związane z Profesorem Giejsztowtem:
Profesor ZAWSZE oddawał sprawdzone klasówki na następnej lekcji. Wielokrotnie
zdarzało się, że mieliśmy dwie lekcje fizyki jednego dnia - jeśli była w tym
dniu planowana klasówka, to zawsze na pierwszej lekcji, Profesor uważał że
trzeba pisać wypoczętym. I jeśli kolejna fizyka była na 5-6 lekcji, to
klasówki były sprawdzone. Kiedyś zapytaliśmy go, dlaczego tak jest, a On
odparł, że skoro my przygotowaliśmy się do klasówki, to jest nam winny sprawdzenie
jej jak najszybciej, bo wie że czekamy na wynik. Znakomity przykład wpajania
wzajemnego szacunku i poczucia obowiązku!
TD (1981-1985)
|
21.01.2008 10:59
Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
|
Z Waszych
wypowiedzi widzę, ze Profesor Giejsztowt to bardzo piękna postać! W jakich
latach uczył w naszej szkole? Ja go chyba nie spotkałam ani jako uczennica
ani nauczycielka - jest prawie niemożliwe, żebym go nie zapamiętała (?) Zmarł,
będąc jeszcze nauczycielem, gdy TD był jego uczniem. Dlaczego, co sie
wydarzyło?
|
21.01.2008 17:23
Anna Kiełczykowska (Lewandowska)
Warszawa/Podkowa Leśna
|
Profesor
Giejsztowt zmarł 13.01.1985 roku. pochowany jest na cmentarzu Bródnowskim. Z
tego co wiedzieliśmy z różnych opowieści prof miał bardzo przykre przeżycia,
był w jednym z obozów i był zwyczajnie schorowany. Był jednym z
najwspanialszych LUDZI jakich spotkałam.
|
21.01.2008 21:13
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Pamiętam – przy
wchodzeniu do klasy zawsze pierwsze przepuszczał dziewczyny, a potem mówił,
że starsi mają pierwszeństwo i przepuszczał chłopaków. Gdy protestowaliśmy
odpowiadał, że każdy ma tyle lat na ile się czuje i że On jest najmłodszym z
nas.
Z tego co wspominał, miał połowę żołądka – musiał jeść mało i często. Ale się
tym nie przejmował.
Na lekcji narzucał spore tempo uczenia i gdy widział, że już z głów nam
paruje, opowiadał swoje dykteryjki. Raz w takiej przerwie pokazywał nam jak
robi się „pistolet”.
Stanął na jednej nodze, drugą uniósł do poziomu i w takiej pozycji zrobił
przysiad a potem wyprost.
Gdzieś po głowie kołacze mi się jakaś jego opowieść o ucieczce z pociągu w
czasie wojny.
Może ktoś to pamięta dokładniej?
|
21.01.2008 22:23
Julita
Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
|
Czy ktoś z Was ma
zdjęcie profesora Giejsztowta? Niech je, proszę, umieści i poda na tym forum,
w której galerii można je obejrzeć. Z góry dziękuję, J.
|
22.01.2008 07:26
Krzysztof
Sosnowski
Warszawa
|
Julita Sibielak (Dudkiewicz) napisał(a):
Czy
ktos z Was ma zdjecie profesora Giejsztowta? Niech je, prosze, umiesci i poda
na tym forum, w ktorej galerii mozna je obejrzec. Z gory dziekuje, J.
Właśnie dziwna
sprawa bo nawet w monografii szkoły nie mogę znaleźć Jego zdjęcia - nawet na
grupowych fotografiach grona pedagogicznego :-((
|
22.01.2008 09:06
Barbara Mroczek (Lipińska)
Legionowo
|
może jest jego
fotografia na jakimś zdjęciu klasowym albo z wycieczki. Ja na pewno mam
takowe, ale muszę poszukać i jak znajdę, to zamieszczę. Jeszce dorzucę jedną
informację o profesorze. Nigdy nie opuścił w naszej klasie żadnej lekcji,
mimo iż jak się okazuje była bardzo chory. Był tylko jeden wyjątek w tej
sprawie, kiedy umarła mu żona, ale nawet wtedy przeszedł do nas i uprzedził,
że fizyki nie będzie i będziemy musieli to odrobić w innym terminie. Taki to
był człowiek, wszystko dla innych, mało dla siebie. Przychodził do szkoły dla
uczniów i zawsze był doskonale przygotowany i zorganizowany.
|
24.01.2008 00:31
Tomasz
Przybył
Warszawa
|
Mirosław Bednarek napisał(a):
Na
szkolnej wycieczce w gór (chyba 1977 wycieczka na Babią Górę - była z nami
prof. Krasnoębska i właśnie prof. Giejsztowt), dotarliśmy pod wieczór do
schroniska w pobliżu którego była bacówka.
Drogi Mirku, skleiłeś w pamięci dwie nasze wycieczki. Rzeczywiście w 1977
roku byliśmy na Babiej Górze z prof. Giejsztowtem i naszą kochaną panią
Krasnodębską. Ale pierwszą noc spędziliśmy w szkole podstawowej w Zawoji
Widłach (juz nie ma tego budynku, krzaki zarastają fundamenty). W szkole nie
było na pewno baru. Drugą noc spędziliśmy w schronisku Markowe Szczawiny. W
tamtych latach PTTK nie sprzedawało alkoholu (schroniska już też nie ma,
rozebrane w zeszłym roku, ma być nowe, kiedy?).
Wspomniane przez ciebie wino miało miejsce rok później na wycieczce w
Pieniny.
Był tam nasz historyk (nazwiska mi się nie trzymają, ale chyba Krasucki). W
galerii naszej klasy sam umieściłeś zdjęcia z tej wycieczki. Wino piliśmy w
Jaworkach koło Wąwozu Homole. Zobacz na
http://www.bacowkajaworki.nrs.pl/
To jest odnowiona w 2002 roku tamta bacówka.
To drobne sprostowanie wcale nie zmienia faktu, że profesor Giejsztowt
wielkim nauczycielem był.
|
24.01.2008 03:30
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Wielkim
Człowiekiem Był i dlatego zakładam na forum szkoły nowy wątek związany z
Profesorem Giejsztowtem.
(„Profesor Romuald Giejsztowt”)
Wszystkich którzy o nim pisali proszę o przeniesienie swoich postów w to
miejsce, lub zgodę na takie przeniesienie.
Lepiej gdybyście to wy przenieśli swoje teksty zachowując kolejność
wypowiedzi (wiem, że to logistycznie trudne, ale jeśli zechcemy to się może
udać)
Jeśli wolicie żebym to ja zrobił, proszę o bezpośredni kontakt
(
http://nasza-klasa.pl/poczta/compose/7183324 ), skopiuje wasze wypowiedzi i
uporządkuje je zgodnie z kolejnością pojawienia, z zaznaczeniem kto co
napisał.
Powodów otworzenia takiego nowego wątku jest wiele.
Przede wszystkim, w tym miejscu i teraz, tylko w taki sposób możemy
Profesorowi podziękować (myślę, że ci którzy się już wypowiedzieli mnie
poprą).
Czapki z głów – trochę poszperałem w Internecie - nie wiedzieliśmy KTO nas
uczył i myślę, że w III LO chyba nikt tego do tej pory nie wie, bo gdyby
wiedziano to by o tym było głośno.
W czasach kiedy nas uczył o tym się nie mówiło (młodzi tego nie pamiętają i
nie znają, ale to było przecież przed 1989).
Reszta w nowym wątku.
|
24.01.2008
03:07
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Po kilku
wpisach na innych forach, zakładam ten oddzielny wątek, poświęcony specjalnie
Profesorowi Romualdowi Giejsztowtowi.
Czytając wasze wypowiedzi i dopisując swoje wspomnienia (zresztą jak się
okazuje czasami dziurawe i poplątane z innymi wydarzeniami – Tomku proszę
recenzuj i poprawiaj, masz do tego wyjątkowy talent ), stwierdziłem, że warto
o Profesorze pisać „oddzielnie na czysto”.
(Potem się to łatwiej czyta, bez konieczności wyławiania informacji o Nim z
wielu innych wątków dotyczących różnych osób).
Zaciekawiło mnie, to co ktoś napisał, że jest o Nim mało w monografii szkoły
(niestety sam jej nie mam).
Pogrzebałem w Internecie – i znalazłem!
Mały ślad, niewielka wzmianka - nie byłem do końca pewien czy to o nim, ale
to co znalazłem bardzo mnie zaciekawiło i zmusiło do poszperania więcej w
innych źródłach.
Ślad ten wskazywał na powstańczą AK’owską przeszłość Profesora i prowadził do
historii oddziałów Batalionu „GURT”
Akurat tak się składa, że mama i wiele przyszywanych „ciotek” mojej żony były
sanitariuszkami w zgrupowaniu „GURT”.
Popytałem - dodatkowe informacje przekonały mnie i że to co znalazłem dotyczy
Profesora. Wiele z postaw Profesora stało się dla mnie zrozumiałych.
Pozwólcie, że już skończę ten wstęp i opowiem historię naszego Profesora.
Romuald (lub
Roman) Giejsztowt urodził się 9 listopada 1914 roku w miejscowości
Lida
(plan
miasta z 1937, inne
plany)
Powtarzając za Wikipedia ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Lida )
„Miasto zostało założone w 1323 r. przez wielkiego księcia litewskiego
Giedymina. Lida była stolicą księstwa lidzkiego, którym władał książę
Giedymin a po jego śmierci syn Olgierd i jego synowie Jagiełło i Witold.
Zamek był potężną twierdzą wielokrotnie szturmowaną przez Krzyżaków – tylko
raz zdobyty w 1384 r. Inne ataki były bezskuteczne aż do 1655 r. gdy zamek
zajęli kozacy Zołotareńki. Zamek uległ zagładzie gdy został spalony przez
Szwedów w czasie wojny północnej (1702 i 1710 r.). Zamek gościł dwukrotnie
wygnanych z Ordy Tatarskiej chanów: Tochtamysza (1396-99), Hadżi I Gireja
(1434-43).
W wiekach XIV-XVI Lida była jednym z pięciu największych miast Księstwa
Litewskiego. W 1590 r. uzyskała prawa miejskie.
Przed 1939 rokiem w mieście stacjonował 77. Pułk Piechoty i 5. Pułk
Lotniczy.”
– proponuję więcej informacji na stronach internetowych np. tych wymienionych
w Wikipedia
Między innymi wspomnienia Lidzian
http://pawet.net/zl/zl/2002_50/1.html
Co robili rodzice Profesora - Tomasz i Wanda niestety nie wiem (może ktoś coś
znajdzie)
(
informacje znalezione przez Tomka Przybyła
między innymi
historia Lidy -
)
Po trzecim rozbiorze Lida znalazła się na terytorium Cesarstwa Rosyjskiego,
na mocy traktatu ryskiego z 1921 roku wróciła w granice Polski.
W 1921 Romek Giejsztowt miał 7 lat – w między czasie przewaliła się I Wojna
Światowa i
Rewolucja - może stąd to jego określenie „Za Cara było najlepiej” „ bo był
porządek”
Musiał trafić
do Warszawy, chyba dużo wcześniej przed wojną (w 1939 miał 25 lat).
Nie wiem do jakich szkół uczęszczał, (proszę poszukajcie) ale wiem na pewno,
że w 1944 był inżynierem.
(Gimnazjum - informacje
dodane przez Magdalenę Jagodzińską
)
(Zkład energrtyczny -
informacja dodana przez
Arkadiusza Śliwińskiego)
W czasie wojny, zanim wybuchło Powstanie Warszawskie działał w konspiracji -
był oficerem oddziałów batalionu „GURT” w stopniu podporucznika (ppor.)
pseudonim „Barski”
„Oddziały prowadziły akcje sabotażowe i dywersyjne, głównie na liniach
kolejowych. Ważniejsze akcje to:
spalenie wagonów ze słomą i cysterny z materiałami pędnymi na Dworcu
Zachodnim;
wywiezienie , w czerwcu 1944, broni zmagazynowanej w domu przy ul. Żurawiej
32.
Zgrupowanie wywodziło się z oddziałów organizowanych w konspiracji w III
rejonie I obwodu AK. Stan liczebny zgrupowania w lipcu 1944 wynosił 2347
żołnierzy zorganizowanych w jednostkach:
2 dowództwa obiektów, po dwie kompanie każda;
1 batalion WSOP z trzema kompaniami.
Dowódcą zgrupowania, od początku do zakończenia powstania, był kpt. Kazimierz
Czapla ps. "Gurt".
Na wypadek wybuchu powstania terenem operacyjnym zgrupowania miał być rejon
ograniczony ulicami: Marszałkowską, Hożą, Chałbińskiego, Nowogrodzką, placem
Starynkiewicza, Żelazną, Twardą, Pańską i Świętokrzyską do Marszałkowskiej.
W wyniku aresztowań przeprowadzonych przez gestapo na początku czerwca 1944,
plany działań powstańczych zgrupowania "Gurt" dostały się w ręce
nieprzyjaciela. Niemcy obsadzili i uzbroili punkty spodziewanego ataku
powstańców.”
( http://pl.wikipedia.org/wiki/Zgrupowanie_Gurt )
Dalej w oparciu
o dane ze strony ( http://www.pw44.pl/oddzialy.php?OD=8 )
30 lipca ppor. inż Roman Giejsztowt "Barski Stefan"
przygotowuje się jako zastępca dowódcy 35 kompanii WSOP- dowodzonej przez por.
rez. piech. Edmunda Madeńskiego "Kłos" do ataku na WIG (W Alejach
Jerozolimskich opanowano silnie obsadzony gmach Wojskowego Instytutu
Geograficznego w pobliżu pl. Starynkiewicza)- Dworzec Pocztowy - Hotel
Turystyczny - Dom Kolejowy
2 Sierpnia ppor Roman Giejsztowt "Barski"
dowodzi 4 plutonem w 4 kompanii zgrupowania "GURT" pod dowództwem -
por. Edmunda Madeńskiego "Kłos "
2 sierpnia zdobyto Hotel "Astoria" i budynek Urzędu Probierczego,
zlikwidowano i oczyszczono z oddziałów niemieckich rejon zamknięty ulicami: Marszałkowską,
Chmielną, Wielką i Złotą. Uratowano w ten sposób mieszkańców od niechybnej
śmierci, oddziały policji przeprowadzały bowiem w podwórkach nr 111 i 113
przy ul. Marszałkowskiej masową egzekucję mieszkańców tego rejonu. Zdążyły
wymordować tam około 150 osób.
W dalszych walkach zdobyto warsztaty PKP przy ul. Chmielnej i oczyszczono
zajmowany teren z nieprzyjacielskich niedobitków.
W czasie konspiracji nasz Profesor poznał łączniczkę „Kalinę” (Krystynę Ulasińską)
- pobrali się.
Była razem z nim w konspiracji w 35 kompanii WSOP (Wojskowa
Służba Ochrony Powstania).
Na rok przed powstaniem urodził im się syn Sławomir.
Rodzice "Kaliny" (Tadeusz i Jadwiga) mieli
księgarnię przy ul. Złotej 43
- w tym rejonie właśnie działało zgrupowanie
GURT. W czasie konspiracji w księgarni gromadzono
i ukrywano powstańczą broń i
konspiracyjną prasę.
W powstaniu "Kalina" była drużynową łączniczek w tej
samej co nasz Profesor 35 kompanii i następnie przeszła razem z Nim do 4 kompanii.
Pewnie 8 września 1944 próbowali świętować, na tyle na ile to było możliwe, 20 urodziny
"Kaliny"
Od 23 Września ppor. ps. "Barski" (Romuald Giejsztowt)
zostaje Zastępcą dowódcy 2 plutonu w 1 kompanii Batalionu "GURT" 15 pp :
ppor. ps. "Wiesław" (Wiesława Bulikowskiego).
"Kalina" przeszła do 1 kompanii razem z Nim.
Losy Powstania z tego dnia można znaleźć np. na stronie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kalendarium_powstania_warszawskiego_-_23_wrze%C5%9Bnia
Pewnie 9 listopada 1944 roku świętowali pod
gruzami i ostrzałem Jego 30 urodziny.
Zdjęcia Batalionu "GURT" z okresu Powstania
Warszawskiego opublikowane są między innymi na stronach
(wyszukał je Tomek)
Po kapitulacji oddziałów powstańczych "Kalina" wyszła z
Warszawy razem z ludnością cywilną
(Proponuję Jej wspomnienia z tego
okresu)
a Romuald Giejsztowt trafił do obozów
jenieckich w Lamsdorfie [Łambinowice k/Opola] i Murnau (oflag VII-A, nr
jeniecki 102110. 1-2-) (http://pl.wikipedia.org/wiki/Oflag_VII_A_Murnau
)
Znaczki pocztowe z Murnau oflag VII-A (chyba już po
wyzwoleniu)
bony z oflagu VII-A
Po wojnie "Barski" wrócił do Polski, do swojej „Kaliny” i syna.
Życie w powojennej Polsce z pewnością ich nie
rozpieszczało.
(AK w ówczesnym życiorysie oznaczało bardzo często
wilczy bilet).
Był naszym skromnym, wymagającym i wspaniałym Profesorem, WIELKIM Pedagogiem.
Pani Krystyna Ulasińska Giejsztowt zmarła 2 lutego 1978r.
Profesor Giejsztowt zmarł 13.01.1985 roku. Pochowany jest na cmentarzu Bródnowskim.
Jestem dumny, że byłem Pana uczniem.
Dziękuję!
Bardzo was proszę o przeniesienie już napisanych wspomnień o Profesorze i
dokładanie nowych.
Tomek
– proszę sprawdź to co napisałem – ty masz naprawdę talent do szukania –
proszę uzupełnij i popraw ten tekst.
|
24.01.2008
07:19
Tomasz Przybył
Warszawa
|
W naszych
czteroletnich kontaktach z profesorem na pewno padło słowo Lida. Kiedyś na
korytarzy przed klasą Profesor opowiadał o rodzinnych stronach. To w tedy
wyjął dowód osobisty i pokazał wpis o miejscu urodzenia. Tam miał
wykaligrafowane "urodzony w Z.S.R.R.". Było mu bardzo przykro, że
nie wpisano miejscowości. Pseudonimy "Barski" i "Kalina"
też sobie przypominam. To była jakaś opowieść profesora na wycieczce. Z tym,
że nie wiedziałem, że to o Nim. Profesor był zawsze bardzo skromnym
człowiekiem.
Drogi Mirku myślę, że nie ma potrzeby przenoszenia wpisów na ten wątek.
Wspomnień jest tyle, że zaraz będzie to pełno. To niesamowite jak jedne
wspomnienia otwierają drzwi do dawno zapomnianych zakamarków pamięci.
Wspominajcie, to odświeża pamięć innym. Prosimy też o mniej laurkowe wpisy.
Profesor był wymagający. Wielu zasady dynamiki Newtona recytowało średnio, co
3 tygodnie. Bo kto nie znał odpowiedzi na pytanie, dostawał to pytanie przy
każdej okazji.
Drogi Mirku dzięki za te informacje o profesorze. Jak widać On jeszcze nie
raz nas zadziwi.
|
24.01.2008
08:46
Arkadiusz Śliwiński
Warszawa
|
jeśli można
uzupełnić tę biografię, to Profesor wspominał kiedyś, że pracował w
zakładzie
energetycznym zajmując sie m.in. naprawą przewodów wysokiego napięcia. Być
może koledzy z mojej klasy mnie poprawią, ale odnoszę wrażenie, iż Profesor
zajmował się tym właśnie przed II wojną światową, ale może moja pamięć
zawodzi.
|
24.01.2008
10:27
Krzysztof Sosnowski
Warszawa
|
Profesor
wspominał czasami o przeszłości powstańczej. Nie powiedział tego
jednoznacznie ale miedzy wierszami można się było zorientować, że z tytułu
działalności w AK miał również kłopoty w „wolnej” Polsce.
Odkładając na razie na bok rys czysto historyczny w Jego życiorysie, to mnie
zaskakiwał niesamowitym spokojem w jaki prowadził lekcje oraz wielkim
szacunkiem dla ucznia. Nawet pretensje z tytułu spóźnienia lub braku
przygotowania były wygłaszane w sposób bardzo spokojny i rzeczowy – co nie
znaczy, że było milo tego słuchać. Oj nie, o ileż chętniej wysłuchałoby się
opinii jakiegoś „krzykacza” o którego krzykach można by za 5 minut zapomnieć.
W klasie było 2 kolegów o takim samym nazwisku (czysty przypadek). Profesor,
wywołując jednego z nich do odpowiedzi, zaczynał od imienia. Wychodził bowiem
z założenia, że drugi z nich, słysząc najpierw nazwisko, mógłby się bez
potrzeby przez chwilę stresować.
I założony cel o nie stresowaniu ucznia osiągał w 100%, przynajmniej w moim
przypadku. Mimo stawianej wysoko poprzeczki zawsze znalazł czas na wtrącenie
kilku pozalekcyjnych dygresji nt. przedwojennego systemu nauczania,
zawartości swojej teczki, Powstania.......
No i nie sposób zapomnieć o Jego słynnym:
„Kłamstwo,
Lenistwo,
Spóźnialstwo,
U mnie NIE ISTNIEJE”
Mimo całej swojej pozornej surowości przyznawał wprost, że od ucznia należy
wymagać bardzo dużo przez 4 lata ale na maturze trzeba mu pomóc bo wtedy już
jest za późno na naukę.
To była wielka satysfakcja być uczonym i ocenianym przez Niego.
|
24.01.2008
12:20
Julita Sibielak (Dudkiewicz)
Wieden
|
Tomasz Przybył
napisał(a):
Drogi Mirku dzięki za te
informacje o profesorze. Jak widać On jeszcze nie raz nas zadziwi.
Ja również dziękuję.
Nie miałam przyjemności spotkać Profesora w Liceum, teraz, dzięki Wam,
poznaję Go i podziwiam.
Wygląda na to że wyjdzie nie tylko uzupełnienie w monografii szkoły, ale
cala, rzetelnie opracowana monografia Profesora Giejsztowta!
|
27.01.2008
23:30
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Wygląda na to,
że otwierając ten wątek, zamknąłem waszą chęć do wspominania o Profesorze.
Wspomnienia, które do tej pory się pojawiły, pozostały między innymi w wątku
"Niezapomniani nauczyciele z lat sześćdziesiątych"
http://nasza-klasa.pl/school/44578/forum/17
Teraz trochę żałuję, że się tak pośpieszyłem.
Mam nadzieję, że jeszcze coś tu dopiszecie.
|
28.01.2008
11:04
Krzysztof Sosnowski
Warszawa
|
Żeby nie było
zbyt poważnie w tym wątku to wspomnę, jak prof. Giejsztowt tłumaczył rodzaje
ruchu na przykładzie tańca.
Twierdził, że z rodzajami ruchu występującymi w przyrodzie jest jak z tańcem:
Ruch posuwisty to jak taniec dawny chodzony czy polonez.
Ruch obrotowy to jak taniec nieco nowszy, np. walc.
No a ruch drgający to jak taniec nowoczesny.
Każde zdanie zobrazował krótkim gestem, czyli przy ruchu drgającym (tańcu
nowoczesnym) wykonał kilka średnio skoordynowanych podskoków :-))))
|
28.01.2008
20:55
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Profesor mówił
z charakterystycznym kresowym zaśpiewem.
Powtórzę to co napisałem wcześniej na forum naszej klasy - najpierw było to
trochę zabawne, potem stawało się oczywistym i naturalnym, teraz bardzo tego
brakuje.
Trudno ten zaśpiew przemycić w słowie pisanym – tak, żeby nie przekłamać i
nie zamienić w kabaret – bo tym nie było.
Wszystkie klasówki i sprawdziany (a pisaliśmy ich sporo) odbywały się zawsze
na wielką prośbę klasy ;–) co za każdym razem Profesor raczył nam dobitnie
przypomnieć i uzmysłowić.
„Nu skoro tak mnii bardzzo prossiiccje, to na następnej leekcji zrobiimy
spraawdzzjan.”
Możecie sobie wyobrazić, nasz entuzjazm w tej sytuacji i te ciche „nieee”
- Ci co słyszeli mam nadzieję, że zrozumieją.
|
29.01.2008
09:56
Agnieszka Sylwestrzak
(Naglik)
|
hmmm... wydaje
mi sie, ze nie mówił z zaśpiewem (chyba ze w żartach???)
|
29.01.2008
10:23
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Mówił, tyle
tylko, że po pewnym czasie już się tego nie słyszało - po prostu to był
Profesor Giejsztowt.
Pewnie trochę przesadziłem - bo nie umiem ;{)
Może też i pamięć nie ta.
|
29.01.2008
11:11
Agnieszka Sylwestrzak
(Naglik)
|
Z tego co
pamiętam, mówił miękkie ł i być może melodia języka była nieco wschodnia, ale
moim zdaniem nie można tego nazwać zaśpiewem, bo mówił bardzo poprawna
polszczyzna. Oczywiście słyszałam go ostano ponad 20 lat temu, wiec pewna
być nie mogę :)
|
29.01.2008
12:31
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
masz rację -
może określenie "gładkie ł i melodia języka" jest lepsze niż
zaśpiew - ja muszę grzebać na 30 lat w głąb mojej, nienajlepszej pamięci.
Dlatego bardzo bym prosił o twoje wspomnienia :)
|
30.01.2008 09:41
Agnieszka
Sylwestrzak (Naglik)
|
Profesor w
ramach wyróżnienia zlecał dodatkowe zadania do rozwiązania niektórym uczniom
:).
Miał tajemniczą teczkę, z której czasem wyciągał
zadziwiające rzeczy np. młotek ... (chyba ta
teczka musiała być całkiem ciężka).
Nieźle sie go bałam, bo wydawało mi sie, ze jego opinia ma wagę wyroku
sadowego przynajmniej :)
Niestety uczył nas tylko rok z kawałkiem...
|
01.02.2008 01:44
Tomasz Przybył
Warszawa
|
Teczka była
legendarna, już ją tu opisywałem. Ale to nic w porównaniu z plecakiem. Z
kolegą Mirkiem (piszącym wyżej) mieliśmy zaszczyt być na jednej wycieczce szkolnej
z Profesorem. Plecak Profesora to była poezja. Ubrania w wojskową kostkę,
solidna apteczka, sznurek, dratwa, kawałek brezentu, latarka, świeczka, nóż,
nożyczki, kompas i tak dalej... (kawałek kredy też miał).
Tam było dosłownie wszystko. Poukładane, poskładane, zawsze gotowe do użycia.
Od Niego nauczyłem się kilku sztuczek. Na przykład, co zrobić, żeby metalowy
kubek nie parzył w palce. Należy ucho owinąć wełną.
|
01.02.2008 10:48
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Na tej wycieczce
dowiedziałem się że czas i przestrzeń to, to samo :)))
W górach odległość mierzy się w jednostkach czasu.
Np. do szczytu odległość wynosiła godzina z hakiem, przy czym, jak Profesor
mówił, hak zależał od tego jak szybko chcesz się zmęczyć i ile odpoczywasz.
Acha i jeszcze mówił znaną mi skąd inąd opowiastkę „wolniej idziesz - dalej
zajdziesz”
Co z resztą w
pełni potwierdza, wcześniej wspomnianą metodę pomiaru odległości :))
Przydaje się do
dziś, w wielu sytuacjach.
|
01.02.2008 21:17
Krzysztof
Sosnowski
Warszawa
|
Profesor był
znany ze swojego zamiłowania do górskich szlaków. Niestety stan zdrowia nie
pozwolił Mu na uczestniczenie w naszej klasowej górskiej wycieczce.
Wspominał, jak kiedyś wędrował po szlakach w Bieszczadach i przechodził przez
wsie, które istniały tylko na mapie a w rzeczywistości były zarośniętymi
pogorzeliskami. Dotyczyło to pewnie lat 50-tych, może 60-tych?
Rozśmieszyło mnie stwierdzenie, że po przejściu kilku strumieni tak Go
znudziło ciągłe zdejmowanie i zakładanie butów, że kolejne przechodził już w
butach a o suszenie martwił się wieczorem. To jakby do Niego nie pasowało,
prawda? :-))
|
02.02.2008 11:30
Tomasz Przybył
Warszawa
|
Mirosław Bednarek
napisał(a):
Na tej wycieczce
dowiedziałem się że czas i przestrzeń to, to samo :)))
W górach odległość mierzy się w jednostkach czasu.
Drogi Mirku,
jako stały bywalec gór powiem ci, że nie jest to takie proste. Chodzi o punkt
odniesienia. 5Km z góry i pod górę to nie to samo. Znając swoją kondycję
określasz, czy chodzisz w normie PTTK, powyżej czy poniżej. Ja 20 lat temu
chodziłem -20%, dziś chodzę +20%. To wiedząc łatwiej planować wycieczki.
Uwaga 1/2h to pół godziny, ale 0.50 to 50 minut.
Ale miało być o profesorze. Mieliśmy to szczęście, że był na naszej wycieczce
w dobrej formie. Wtedy jedyny raz widziałem Go, w koszuli flanelowej z
zawiniętymi rękawami. Przeciągną nas po górach i nie było po Nim widać
zmęczenia. A my wyglądaliśmy jak na:
http://nasza-klasa.pl/school/44578/86/photos/3
On miał jeszcze siły żartować i opowiadać o wyprawie głównym szlakiem
karpackim. To czerwony szlak zaczynający się w Bieszczadach, biegnący przez
całe Beskidy i kończący się w Sudetach. Dziś chyba są dwie przerwy, ale
kiedyś to był jeden szlak. Profesor wspominał wędrówki nim z początków lat
60-tych.
|
02.02.2008 13:21
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Tomek! Naprawdę,
już nie wiem, jak mam inaczej mrugać okiem ;-))
|
02.02.2008 18:58
Tomasz Przybył
Warszawa
|
No rzeczywiście,
przy sobocie po robocie a ja myślę, że wszystko na poważnie.
|
02.02.2008 20:46
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Aaa..
rzeczywiście, teraz sobie przypominam - to przeciągnięcie nas po górach to
szczera prawda - wchodziliśmy wtedy na jakiś szczyt z którego było widać
chyba przełom Dunajca (Tomek, teraz na poważnie - poprawiaj).
Profesor szedł jak gdyby miał zapasowy silnik, a my ledwo dociągnęliśmy. To
było jakieś długie przejście - skoro moja mizerna pamięć to przechowała (ja
przeciwnie do Tomka nie jestem specjalistą od gór – wolę jeziora, żagle,
rower itd.. co oczywiście nie ma nic wspólnego z tym wspomnieniem o górskiej
wycieczce w towarzystwie Profesor Krasnodębskiej i Profesora Giejsztowta).
Jeśli chodzi o ubranie to wolałbym relacje wydobyte z kobiecej pamięci, ja pamiętam,
że na pewno był ubrany i że nie był to na pewno garnitur ;-)) (co z pewnością
nie pasowało do naszych przyzwyczajeń ze szkoły, ale było całkiem naturalne w
wycieczkowych warunkach).
|
02.02.2008 21:12
Tomasz Przybył
Warszawa
|
Co ciekawsze,
Profesora nie ma na żadnym zdjęciu. Pytałem kilku znajomych i nic.
|
04.02.2008 08:30
Barbara Mroczek
(Lipińska)
Legionowo
|
ja mam profesora
na jednym zdjęciu, ale niestety jest tyłem odwrócony. Zeskanuję i wkleję na
nasz partal. Był z nami na wycieczcie w okolicach Zawoji. To było chyba w 3
klasie. Wciągał nas na szczyt Babiej Góry.
|
|
Zdjęcia od Edwiny
|
05.02.2008 06:22
Robert Siedlewski
USA
|
Wow! Miałem
okazje poznać go w Liceum. Był wielokrotnie zastępczym nauczycielem w naszej
klasie. Jego spokój i szacunek został mi do dzisiaj w pamięci. Dobrze było o
nim poczytać, człowiek był bardzo w porządku.....
|
06.02.2008 10:48
Jacek Drabarczyk
|
Miałem okazję
poznać profesora Giejsztowta w liceum w latach 1981-85.
Niestety nie mógł juz z nami wybrać się w góry.
Po wypadku (chyba samochodowym) usunięto mu rzepkę ze stawu kolanowego.
Lekarze twierdzili, że noga pozostanie sztywna.
Tym czasem w 1981r. chodził bez żadnej laski i potrafił pokazywać nam na
przerwach przysiady na drugiej zdrowej nodze.
Inni nauczyciele wspominali okres jego rehabilitacji i upadek z kulami ze
schodów. (Bardzo szybko po operacji wrócił do pracy.)
O górach czasem nam opowiadał.
Np. radził pokonywać strumienie w bród miejscach, w których woda najbardziej
się pieni.
Mówił o sobie,
że jest "Piła".
Jednak po okresie wstępnego rozpoznania i obaw w pierwszej klasie, zaczęliśmy
go doceniać, zwłaszcza, że zawsze był gotów udzielać podczas przerw
konsultacji z fizyki, chemii i matematyki.
Uczył nas według własnego programu autorskiego.
Oceny wpisywał do swojego zeszytu i do dziennika.
Nigdy nie mogliśmy mu zarzucić niesprawiedliwości i nikogo nie upokarzał przy
odpowiedzi.
Niektórzy zainteresowani dostawali dodatkowe zadania do domu na osobnych
kartkach.
Nie wymagał jednak jednakowej biegłości w przekształceniach wzorów od
wszystkich.
Ci, co nie planowali wiązać swojej dalszej edukacji z fizyką mieli obniżone
wymagania, ale musieli być przygotowani do odpowiedzi we właściwym dla nich
zakresie.
Klarowność systemu ocen i obiektywizm Profesora nigdy nie budziła u nas
wątpliwości.
Lekcje zaczynały
się odpytywaniem, co było stresujące.
Bardziej jednak od słabych ocen obawialiśmy się sprawienia zawodu naszemu
nauczycielowi.
Po prostu nie wypadało nie przygotować się do lekcji fizyki.
Pamiętam również, że w przypadku napisania klasówki na dwóję (5- stopniowy
system ocen) trzeba było ponownie napisać klasówkę, a ocena z pierwszej
poprawki była obniżana o jeden stopień, z drugiej o dwa stopnie względem
uzyskanej na niej punktacji.
Bardzo ważne przy odpytywaniu było precyzyjne udzielanie odpowiedzi na zadane
pytanie.
Nie można było odpowiedzieć "obok", albo "co Jaś wie".
Jednocześnie Profesor zarówno tłumacząc lekcję, jak i odpytując potrafił
powiedzieć to samo na kilka sposobów, dopóki nie został właściwie zrozumiany.
Wyjaśniając
lekcje Profesor Giejsztowt odwoływał się do swojego doświadczenia.
Wspominał kiedyś o pracy w energetyce.
Mówił o rozłączaniu bezpieczników w stacji transformatorowej, o wypadku
współpracownika i jego ratowaniu.
Jeździli wtedy w teren motocyklem.
Innym
dramatycznym wspomnieniem było opowiadanie o zmiażdżeniu kości ramieniowej,
któremu uległ w czasie okupacji w wyniku próby sił "na rękę".
Wspominał, że własnymi mięśniami zmiażdżył sobie kość, a jego łokieć
gwałtownie przysunął się do barku.
O ile pamiętam uprawiał w młodości gimnastykę akrobatyczną i dlatego miał
rozwiniętą muskulaturę.
W efekcie poddano go długotrwałej kuracji polegającej na wielokrotnym
rozrywaniu świeżego zrostu kości ramieniowej na tzw. "samolocie" aż
do odtworzenia kości o normalnej długości.
Chyba środki przeciwbólowe były niedostępne i doświadczał ogromnego bólu.
Wspominał, że podczas pierwszego zabiegu bezwiednie uchwycił rękę
pielęgniarki i trzymał ją tak mocno, że zrobił jej rozległy siniak.
Mimo to na oddziale znany był ze swojej odporności na ból i wszyscy wiedzieli,
że będąc przytomnym nigdy nie jęczał, ani nie krzyczał.
Rehabilitację zastąpiły mu walki w Powstaniu Warszawskim.
Mimo, że znam ten epizod jedynie z jego opowieści, nie wątpię, że był on w
pełni prawdziwy.
Profesor nigdy nie nadużył naszego zaufania i był bardzo skromny.
A jego ostatnie dni walki z chorobą żołądka pokazały jak potrafił cierpieć.
Po operacji wrócił do szkoły i uczył nas.
Czasem tylko przerywał wykład z bólu.
Nieruchomiał i milczał.
Po jego śmierci przygotowywał nas do matury z fizyki pan profesor Kusiak,
opierając się na materiałach pozostawionych dla nas przez profesora
Giejsztowta.
Nie spotkałem dotąd równie wyjątkowego człowieka.
|
06.02.2008 11:20
Krzysztof
Sosnowski
Warszawa
|
Jacek
Drabarczyk napisał(a):
Wyjaśniając lekcje
Profesor Giejsztowt odwoływał się do swojego doświadczenia. Wspominał kiedyś o
pracy w energetyce. Mówił o rozłączaniu bezpieczników w stacji
transformatorowej, o wypadku współpracownika i jego ratowaniu. Jeździli wtedy
w teren motocyklem.
Pamiętam tą
historię. Na wypadek złożyło się kilka czynników:
- drewniana laska do rozłączania przewodów była nasączona wodą,
- izolator rozdzielający dwa drewniane odcinki lagi był pęknięty i w
pęknięcie wpłynęła woda,
- pracownik nie użył rękawicy gumowej.
Profesor opowiadał to zdarzenie jako przykład, że nie wolno zaniedbać żadnego
szczegółu.
O ile dobrze pamiętam to wypadek zakończył się śmiertelnie.
|
12.02.2008 20:46
Mirosław Bednarek
Warszawa
|
Nie jestem pewien – Tomek, może ty
pamiętasz, czy frazę
"Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto!"
"Ile cie trzeba cenić, ten tylko się dowie,
kto cię stracił”
usłyszeliśmy kiedyś od Profesora na lekcjach
fizyki???
Profesor, był zawsze bardzo szarmancki wobec
kobiet, co nie kłóciło się wcale z tym, że
lubił również pożartować..
|
12.02.2008 21:12
Tomasz Przybył
Warszawa
|
Te dwa kawałki to z Mickiewicza, a tamten był jakoś
bardziej pokręcony
|
13.02.2008 21:12
|
Napisałeś , że Jego grób jest na Bródnie. Z
tego co nam Opowiadał, to chyba miał tylko
siostrę. Może sprawdzimy, czy "Jego
Ostatnie" miejsce jest zadbane.
|
|
|
|
Mam fotkę zrobioną w rocznicę jego śmierci w tym roku. Niestety koledzy
z mojej klasy wyrazili głębokie oburzenie
tym, że ją wrzuciłem na klasowe forum, więc
tam jej nie znajdziecie, ale mogę ją komuś
podesłać. O ile znowu nie będzie protestu,
że to bardzo rozrywkowy portal a śmierć
profesora każdy powinien przeżywać sobie
prywatnie.
TD (81-85)
|
16.02.2008 02:11
Mirosław
Bednarek
Warszawa
|
No i zrobiło się bardzo smutno, a przecież w przypadku Profesora w
pełni pasują słowa Horacego: “Non omnis
moriar” ("Nie wszystek umrę”)
My dzieci Jego i jak widzę w wielu z nas on
wciąż żyje. Dopiero teraz uświadamiam sobie
ile ze sposobu Jego postępowania przeniknęło
do mojego życia.
I tak sobie myślę, że jeśli nie już, to
można się jeszcze postarać, żeby takie
postawy przetrwały i kwitły dalej w
następnych pokoleniach. A to, zależy tylko
od nas.
Bardzo bym chciał, aby to co ostatnio napisaliśmy
nie było końcem wspomnień o Profesorze, a
raczej zachętą dla następnych.
Myślę, że znajdzie się jeszcze wiele
innych, radosnych wspomnień.
Pamiętam moją ustną maturę z fizyki.
Dostałem trzy pytania, pierwsze i ostatnie
miałem obryte na blachę, ale drugie,
związanie z prądem trójfazowym nie wyglądało
zbyt różowo.
W komisji siedział profesor i dwie osoby
które raczej zwracały uwagę na płynność
mówienia niż na treść. Odpowiedziałem na
pierwsze i zaczynam na to drugie. Profesor
widzi, że coś jest nie tak, ale kiwa głową,
przytakuje – a ja staram się mówić jak
najspokojniej i jak najbardziej płynnie.
Słowo prąd i faza przeplatane trójką pojawiają się we wszystkich możliwych
odmianach. Używam mądrych określeń typu sinus, cosinus.
Przy tangensie twarz profesora trochę się
wydłużyła, ale nic – miarowy przytakujący
ruch głowy pozostał bez zmian. Na dodatkowe
pytania - odpowiedziałem z równą swobodą
pływania. Z wielką ulga przeszedłem do
odpowiedzi na trzeci temat.
Komisja w pełni zadowolona, uśmiechy na
twarzach. - Zdałem !!!
No nie chcę wam mówić co i jak usłyszałem, i
o tym, że uszy do tej pory mnie palą jak
sobie wspomnę połajanki od Profesora - już na
osobności po egzaminie.
Obiecałem solennie uzupełnić braki - w
efekcie wylądowałem na wydziale Fizyki UW
(tam mi dopiero dali popalić – ale to już
osobna historia).
|
17.02.2008 03:00
|
Nie znalem Waszego profesora ale z
przyjemnością czytałem wspomnienia on Nim.
Tym bardziej, że cala dość liczna rodzina
mojej Mamy wywodziła sie z Wołynia
(Krzemieniec i okolice Lucka) i z Litwy
(Wilno) i okolice (tez Lida) a wiec
"stamtąd". Mama moja miała mocny akcent
wschodni- chyba jednak nie taki jak starałeś
sie naśladować. Ja tego akcentu nigdy nie
słyszałem- inni tak. Nazwisko Waszego
profesora jest mi znane- być może był gdzieś
wymieniany w rodzinie.
Mama moja, jak i moi cioteczni bracia,
wujowie i ciotki, mieli z dowodzie miejsce
urodzenia ZSRR. Moj kuzyn Błażek, urodzony w
Lwowie, przekreślił ZSRR i napisał POLSKA.
Sam to widziałem. Pozdrowienia
|
17.02.2008 15:27
Tomasz
Daniecki
Warszawa |
Jeszcze jedno, drobne wspomnienie:
Profesor uczył nas jak budować wypowiedź, żeby nie trzeba było cofać się i
jąkać. Jeśli użyło się jakiegoś słowa albo jego formy (liczby, przypadku)
przez pomyłkę to mimo wszystko następne powinny "pasować" i stanowić
logiczną całość.
Pamiętam i staram się stosować do dzisiaj... |
17.02.2008 17:08
Magdalena Jagodzińska
(Łukaszewicz)
Warszawa
|
My byliśmy klasą humanistyczną. Fizykę mieliśmy w bardzo okrojonej formie. Nie
znaczy to jednak, że nie obowiązywały nas zasady pana Profesora i męki
"poprawiania " się jeśli ktoś dopuścił się zaniedbań.
Pamiętam, mieliśmy zagrożoną koleżankę, która by nie mieć dwóji na
semestr odpowiadała co lekcja z całego półrocza a wyglądało to tak, że na
każdej lekcji ( przez chyba miesiąc), po odczytaniu listy obecności, ona już
bez "zapraszania" wstawała i odpowiadała na wyrywki z całości. W rezultacie
znała lepiej materiał niż czwórkowicze :) .
Profesor też potrafił wytłumaczyć nam nawet łacinę , jeśli tylko się o to do
niego zwróciliśmy. Wydawało się, że on mógłby uczyć KAŻDEGO przedmiotu .
W pierwszej klasie bardzo sobie na niego utyskiwaliśmy . Na początku
drugiej okazało się, że pan Profesor ma więcej godzin niż może dorobić do
emerytury. Musiał oddać jedną klasę , padło na nas ( bo u nas miał najmniej
- a to mu wystarczało ). Przeprowadził normalnie lekcję, jak gdyby nigdy nic
a na koniec powiedział, że od następnych zajęć będzie uczył nas profesor
Kusiak ( z pozycji ucznia suuuper- koniec z nauką fizyki. Sami wiecie jakie
to porównanie Giesztowt-Kusiak ) My jednak byliśmy tak zdruzgotani, że w mig
składka, kwiaty dla dyrektorki i.....i przywróciła nam "tego piłę ". Uczył
nas do czwartej klasy. Na maturze pisemnej z matematyki ściągających nie
widział ;) ale błędy w naszych pracach dostrzegał z daleka wskazując je
wręcz palcami .
Mówił o nas zawsze "ananasy z I,II,III, IV ... klasy " . |
17.02.2008
20:05
Magdalena Jagodzińska
(Łukaszewicz)
Warszawa
|
Za sprawą pana Mirka Bednarka przeczytałam
wszystkie powyższe posty.
Przypomniało mi
się, że Profesor opowiadał, iż chodził do
męskiego gimnazjum (koedukacyjnych to wtedy
chyba nie było) i mieszkał na stancji.
Kiedyś wyszedł na ulicę bez mundurka, bo go
zwyczajnie uprał, ktoś go zobaczył i miał z
tego powodu wielkie nieprzyjemności (my już
chodziliśmy bez fartuchów, tarcz). Opowiadał
też jak zrobił "eksperyment" właśnie na
stancji - wsadził nożyczki do obu dziurek
gniazdka elektrycznego. Nie wiedział wtedy,
jaki będzie tego efekt więc musiał sprawdzić
;). Dlatego też nigdy nie karcił wybryków
uczniackich, jeśli tylko ów umiał
wytłumaczyć czemu tak postąpił.
........................................ ........... ........... ........... .....
Pamiętam też jedno zdarzenie z zajęć. Jedna
z naszych koleżanek dostała ataku epilepsji
na lekcji a ponieważ pierwszym "objawem "
było to, że spadła z krzesła cała klasa
wybuchnęła śmiechem. Jedynie pan Profesor
zareagował natychmiastowo. Jednym susem
przeskoczył przez swój, niemały przecież
stół (jak młodzieniaszek skaczący przez płot
) i udzielił należytej pomocy. Wszyscy stali
jak wryci a on działał .
|
19.02.2008
16:04
Urszula Stokfisz (Greljak)
Łódź |
Wszystko, co mogłabym napisać na temat Profesora, powinno być napisane z
wielkiej litery.
Był to Świetny Nauczyciel i Wspaniały Człowiek. Wydaje mi
się, że uczył nas zawsze i wszędzie. I to, że pokazał nam zawartość swojego
plecaka, na naszej wspominanej tutaj wycieczce, też miało cel. Myślę Tomku,
że Twój plecak też zawiera sporo na pozór niepotrzebnych rzeczy. Ja właśnie
przed tą wycieczką byłam chora. Profesor miał w związku z tym wątpliwości,
czy powinnam jechać. Prawdopodobnie upierałam się przy wyjeździe – trudno
było zrezygnować z takiej frajdy, ale w czasie wędrówek po górach
obstawiałam tyły. Profesor był zawsze w pobliżu i ciągle miał na mnie oko.
Nie denerwował się, był zawsze uśmiechnięty i pokazywał jak odpoczywać w
czasie stromego podejścia:
- trzeba odwrócić się w tył, oprzeć dłonie na
kolanach i popatrzeć w dół, jak dużo już za nami
|
|
|
27.02.2008 12:04
Mirosław
Bednarek
Warszawa
|
Powiadają - żeby poznać Człowieka trzeba
podobno zjeść z nim beczkę soli.
My, mając kontakt z Profesorem, poznawaliśmy
go na co dzień po jego czynach, po jego
sposobie uczenia, po szacunku którym nas
obdarzał.
Często mówił
- Nie jest wstydem „nie wiedzieć” - to
normalne, nie od razu rodzimy się mądrzy,
- ale wiedząc już o tym, że nie wiemy –
wstydem jest pozostawać w tej niewiedzy.
Mówił też, że nie ma głupich pytań – są
tylko głupie odpowiedzi.
Tym sposobem zachęcał nas do zadawania pytań
i dociekania prawdy.
Sam nie wstydził się powiedzieć, że czegoś
nie wie - zdarzało się to bardzo rzadko ale
zawsze w takich przypadkach mówił „sprawdzę
i odpowiem na następnej lekcji”.
Te cechy - wspominane wcześniej trzy zasady
i pewnie wiele, wiele innych, o których tu
jeszcze nie pisaliśmy, wrosły we mnie
niepostrzeżenie i stały się moimi tak
bardzo, że dopiero teraz wspominając
Profesora, uświadomiłem sobie kto się do
tego przyczynił.
To dociekanie i skrupulatność widzę w
postępowaniu Tomka. Sam ciągle zadaje
sobie różne pytania i szukam na nie
odpowiedzi.
Między innymi takim tematem do
poszukiwań, stała się dla mnie teraz ta
opowieść o Profesorze.
Tomek skupił się na wertowaniu Internetu
i znalazł sporo ciekawych informacji, ja
w międzyczasie też nie próżnowałem.
Postaram się (mam nadzieję Tomku, że mi
pomożesz) opracować to co już wiemy.
Będę to moje grafomaństwo, wrzucał na
forum bardzo powoli, małymi porcjami – a
to tylko po to, aby was trochę
zmobilizować do dalszych wspomnień.
Po za tym, to tak głupio gadać sam ze
sobą. Jeśli nikt nie będzie się odzywał
zrozumiem, że ten temat przestał was już
interesować.
Forum „naszej-klasy” nie umożliwia
wygodnego wyświetlania wszystkich
informacji, dlatego tu na forum będę
tylko sygnalizował pewne informacje,
bogatszą resztę zamieszczam na mojej
stronie
pod adresem:
http://www.mb4.pl/nasza-klasa/III%20LO/Profesor_Giejsztowt/index.htm
Zacznę od historii Rodu Giejsztowtów.
Łażąc po różnych zakamarkach odległych
Inter-przestrzeni, zbutwiałych podstronach
na których mech i kurz porastał,
przedzierając się ukradkiem przez
białoruskie kordony, grzebaliśmy z
Tomkiem w wirtualnych pergaminach - to
co tam znaleźliśmy przedstawię wam tutaj
w niewielkim retuszu.
Oderwawszy się na chwilę od komputerów,
zgiełku, wiszących nad głową problemów,
wyobraźnią powędrujmy w zamierzchłe
czasy, w nieprzebyte prusko - litewskie
knieje.
Tam też, na terenach dawnych Prus
zamieszkiwał Ród, który jak niesie
tradycja litewsko-pruska, swoje miano
Giesztowtów vel Giejsztowtów wywodzi od
litewskiego słowa „Giesmininkas lub
Giedoti lub (powtarzając za źródłem) Giej" — śpiewak, - wajdelota.
Na przełomie XIV i XV wieku, uchodząc od
mordów krzyżackich po różnych kolejach
losu, uzyskawszy przywilej Wielkiego
Księstwa Litewskiego Ród Giejsztowtów
osiedlił się nad
Mereczanką.
Przeszło ponad 500 lat temu po koligacji
z
Giedygołdami, przyjąwszy herb „giejsz”,
część Rodu osiedliła się w posiadłości Giesztowty,(pow. lidzki, gub. Wil., nad
rzeką
Dzitwą, wpadającą do
Niemna i
rzeczką Upiastnią, wpadającą do Dzitwy)
Inni osiedlili się w posesjach
Wołdociszki, Kierbiedzie, Ołtuszki w ok.
Giesztowtów, Smolaki, Surkonty,
Janowicze - parafia raduńska;
Kurosiowszczyzna, Worniszki - parafia
lidzka; wieś Daciszki - parafia ejszyska;
wieś Soliszki - parafia ossowska;
Giejsztowty „Reprezentując stany na
sejmie Horodelskim, nie zgodzili się zmienić swego
nazwiska na polskie."
Dalej dokładnie
za tekstem
"Podczas najazdów
szwedzkich, za
Jana Kazimierza,
Szwedzi, obwarowawszy się od Radunia, przy wsi dziś
zwanej Horodyszczem, czego są ślady dotąd, a także od Pielosy na kamiennej
grobli, znaleźli się w niedostępnej miejscowości i rozłożyli się obozem w
zamożniejszej posiadłości, Giesztowtach, jednak, będąc ciągle napastowani
przez szlachtę pod przewodnictwem tychże Giesztowtów z błot dzitwiańskich
przez Dzitwę, musieli udiodzić po specjalnie zrobionych mostach, a na
błotach słali groble budowlami Griesztowtów w kierunku na Ołtuszki, co
zachowało się w dzitwiańskich błotach do dziś na arszyn głębokości;
podobnemu losowi uległy wojska Chowańskiego,
tylko te przeprawiały się w kierunku na okolicę Smolaki, czego ślady
zachowały się na błotach do tego czasu. Potwierdzają to zaniesione manifesty
o spaleniu i zrabowaniu dokumentów na ziemię, zapisane przez tych
właścicieli w grodzie lidzkim. Z ostatniego napadu Szwedów, jeszcze za
pamięci starych ludzi egzystował i duży spichrz Giesztowtów, który j był
przerobiony przez Szwedów na
kirchę. Okoliczne wsie: Gudele, Narkuuy i inne mówiły tylko po litewsku,
także kobiety i dzieci nie rozumiały nawet po polsku, a dziś wynarodowiły
się i są liczeni jako białoruskie.
„
|
|
|
|
ps
Bardzo proszę
o komentarz
|
|
|